Tak mnie nazywa mąż mój ulubiony. Chodzi o ni mniej ni
więcej, ale tempo zasypiania. Czekałam kiedyś na niego i dużo wysiłku wkładałam
w utrzymanie oczu otwartych, pracowicie brnęłam przez kolejne strony książki.
Wreszcie widzę, że skończył się modlić i wstał, i już się kładzie. No to
odłożyłam książkę i okulary…
Zanim Ł. się przykrył kołdrą już spałam.