sobota, 8 grudnia 2012

Adwent

Mój zdecydowanie ulubiony czas, choć bardzo zagęszczony, a logistyka dnia codziennego staje się wyzwaniem.


Kalendarz wyznacza zadania - od ducha do ciała, zróbmy coś dobrego, ale też ładnego, smacznego. Klasyczne kalendarzem czyli czekoladki w tekturce też mamy - wciąż zapominamy jeść na czas. Jakoś mnie to cieszy, że ja tu im wrzucam zadania i to ich cieszy, a sama czekolada to nie to.
We wtorek pierniczki w planie.
W środę u cioci ciasteczka na choinki.
Łańcuch na choinkę się wydłuża.
Za moment zaczną się suszyć owoce.
Kartki świąteczne w toku.
Fra coś mruczy o jakimś występie na wigilii.
Jutro zapalą drugą świeczkę na wieńcu.
Koło łóżka Fra i Lu stosik książek z tematyką TĄ właśnie.
Roraty i migoczące lampiony, przejęte głosy moich i cudzych dzieci. Julcię dopadło zatrucie i w poniedziałek płakała, że nie pójdzie, planszy nie dostanie. Poszedł więc za nią Szymcio i w upojeniu pstrykał lampionikiem :), pobrał planszę ( wponiedziałek) i obrazek ( we wtorek). I jest lege artis, zbierają razem, nie zaakceptowaliby innego sposobu zdobycia obrazka. Fajny temat przewodni w tym roku - poszli w ciemno za Światłem. I święci nienadęci. Julcia polubiła sześcioletnią Nennolinę, która rzuciła obiadem o ziemię, ale też pisała listy Jezusowi.
Czego nie ma (prawie) - wchodzenia w świat sklepów i galerii, matka ledwo go tyka, większość prezentów już gotowa, zamówiona, dostarczona, nie chcę (ani ja, ani nie chcę w to dzieci wciągać), by adwent wiązał się tylko z konsumpcją, lubię dekoracje galerii, ale nie teraz, nie teraz jeszcze, teraz wolę przyćmione światełka lampionów, fioletowe (i różową) świece.