piątek, 14 września 2007

Przedszkole jeszcze raz

Kolejny raz w przedszkolu był już całkiem fajny.
Co prawda zaczęło się nie tak całkiem…:
[Idziemy ścieżką do budynku]
-Mamusiu ja najpierw będę płatał za tobą.
-A nie możesz potem płakać, w domu, na przykład
.
Nie, Siajo nie zgadza się na przeniesienie płaczu;).
Ale w szatni najpierw negocjuje tamtą saję, bo tam są zabawki,a w tej nie ma ziadnej zabawti, mamusiu, ciałtiem puśta jest.
W tej chwili pani niesie siatkę z zabawkami. Niestety widzę to ja, syn nie, więc nie chce się dać przekonać.
Ale ostatecznie podchodzimy – sprawdzić.
I jeeeest – piłka, czyli naj, naj, najukochańsza zabawka.
Siajo wchodzi i jest OK już, całkiem.
Jeśli chodzi o rodziców, to sytuacja się normuje i uspokaja, więc to też ułatwia.
Tylko „negocjujący” Igorek dalej walczy. Tym razem z babcią dociera też mama. Obie próbują go przekonać, czyli – podstawa – najpierw pozwalają zjeść ciasteczko (takie niby kanapka). Igorek się absolutnie nie zgadza, spędza godzinę w szatni. Potem wydaje się, ze sukces – mama go ogłasza – bo owszem idzie do sali – na drugie śniadanie. Po śniadaniu rozpłakał się, wyszedł i w końcu opuścili przedszkole. Żal go, bo widać, jak jest coraz bardziej zbuntowany i zagubiony, sam już nie wie. Pierwsze dwa razy jeszcze się bawił, jakoś szło, bo wiedział, że ma tam wejść. Teraz, gdy wszystko stało się jego decyzją, wygląda, ze już nie wie, co robić. Babcia twierdzi, że lubi się bawić z dziećmi.
Siajo musiał się natomiast dobrze bawić, bo nie powiedział, ze chce siusiu (zdarza się właśnie, gdy jest tak fajnie, że żal mu przerywać). Dobrze, że zawsze biorę na zmianę;).

środa, 12 września 2007

W środę

Najpierw o wtorku:
***
Mój brat został mgr inż!!!!
***
Przedszkole po raz drugi
No więc, co było dość do przewidzenia, druga wizyta nie była tak ekscytująca, więc Siajo miał już swoją wizję. Że mianowicie ja zostanę z nim w sali. bo z dziećmi to chciał się bawić, owszem. No i jak wyszłam, to zaczął płakać. Nie tylko on, bo to zaraźliwe, nie;)? Stanęłam na moment zupełnie bezradna, część babć i mam skoczyło do sali, ja nie wiedziałam, co zrobić. Jak nie dam szansy paniom, żeby go wciągnęły, to będziemy wchodzić x razy. Felusia „pomogła”, kopnęła tak, że przypomniałam sobie, że zamierzałam lecieć do toalety. Więc poleciałam.
[W szatni był jeszcze mój tata, więc jakby Siajo wyszedł, to był na miejscu...]
Jak wracałam, to płacz Frania był już „teatralny” (wszyscy, co mają 2-3 latki wiedzą:)) i za moment – cisza, spokój. Jak szedł na przerwę śniadaniową, to był już w szampańskim humorze. I znowu na koniec czule żegnał się z paniami.
Pani mnie podbudowała – dokładnie, właśnie, jak się nie udało wymusić, to wrócił do zasadniczej koncepcji Siajo jedzie bawić s dziećmi. Pani stwierdziła, że dobrze znam swoje dziecko :) . Miło tak coś usłyszeć, bo nie ukrywam, ciężko mi w takich akcjach, odruchowo to bym poleciała.
Dodatkowo rozpoznał koleżankę Ziuzię, mamusiu, była u nas na glilu – córką kolegi Ł. z pracy.
Po zajęciach opowiedział, ze trochę płakał za mną.
Ale byłam na zewnątrz, prawda?
Tat, byłaś. I Siajo się bawił.

Ciekawe, co będzie jutro?
I tylko jedno – dwie babcie i mama wymusiły przebywanie z dziećmi w sali. I jak ja mam tłumaczyć Franiowi, że tu jest sala dla dzieci, skoro część się nie stosuje? Mi też jest ciężko, jak płacze, ale nie każdy płacz jest taki sam. Jedyny ojciec owszem najpierw wziął córkę, ale jak się zorientował, ze awanturka się rozkręca i mała na maxa żądała,żeby wszedł, pocałował, postawił i też wyszedł. Mała potem prowadziła pociąg. To tak chyba lepiej nie?
Z tych babć, to już kolejny raz jedna z wnuczkiem szybko skończyli zajęcia. Wnuczek wyszedł z nią, powiedział: Nie udało się dziś, idziemy babciu. Zjedli bułę (babcia negocjuje przy jedzeniu) i poszli.
***
A dziś robiliśmy ludziti z tasztanów. Ten istny E.T. go home z prawej, to prawie prawie Siajo sam zrobił. Znaczy wykonał wszystkie czynności, a ja je tylko poprawiałam:).
13wrzesnia6.jpg
I jeszcze ciasto, bo tak ponuro za oknem. Siajo układał śliwki, a potem też trochę kratkę turlał.
13wrzesnia5.jpg
Ponieważ dobrze się nam w kuchni siedziało, hurtem zjedliśmy drugie śniadanie, obrałam ziemniaki, które Franio podawał i poszatkowałam kapustę do obiadu.
Jat ciasto jobisz mamusiu?
[Bo przepis mojej mamy zakłada, ze poszatkowaną, z cebulą i solą się trochę gniecie i zostawia. I robiłam to na blacie, jak ciasto, faktycznie.]

poniedziałek, 10 września 2007

Rainy days i przedszkole

Niby już tak nie leje, ale codziennie pada i tak jest jakoś mało miło. Spanie jest nawet mile widzianą opcją. Oczywiście po spełnieniu podstawowych warunków: coś do brzuszka i płyta – ostatnio „Gąska Balbinka”. Dziś dodatkowo zażyczył sobie Franina.
No i Franin z Balbiną go wykończyli:
spanie10wrzesnia.jpg
Jutro drugi raz idziemy do miniprzedszkola. Zapisaliśmy go na takie zajęcia 2x w tygodniu po 3 h. Bo moim zdaniem nie jest jeszcze gotowy na całe przedszkole, socjalizacji wystarczy na start. Jakby bardzo pragnął to potem coś zmienimy.
Miałam ofkors stresa. Siajo to generalnie taka mamina przylepa, lubi się bawić z dziećmi, ale mieć nas w zasięgu. Ale ostatnio bardzo przeżywał każdy koniec wizyty i znajomych dzieci, więc z drugiej strony…
Poszło bardzo fajnie – obrócił się co prawda i stał, ten nasz Gapcio (mi oczywiście – dodatkowo w końcu hormony ciążowe – aż łzy stanęły w oczach), ale zapewniłam, ze siedzę w sali obok i było dobrze. Wręcz chyba mu trochę przeszkadzało, jak przy wyjściach do drugiej sali czy łazienki widział mnie.
Panie orzekły, że indywidualista;) i że go wciągają, bo ma swoje wizje.
A jakże:) – dzieci wychodziły z sali takim „pociągiem”: jedno trzyma drugie. Siajo za każdym razem ostatni, co chwila coś pokazywał, skręcał, wybierał inną drogę:)).
Hitem są mamy. Nie kryję – bywam bardzo nadopiekuńcza, ale Ł. mnie ustawił i twardo siedziałam skoro Siajo nie płakał i nie wychodził. Natomiast zachowania, które mnie przyprawiały o atak śmiechu i przekonanie, że powinna być trzecia opiekunka (dla nas):
-rzut na dzieci, gdy szły do łazienki – mimo próśb pań, jedna babcia stanowczo stwierdziła, że ona tam musi z Natalką i już,
-zaglądanie do sali, bo „może płacze” (mimo że panie wynosiły lub wyprowadzały dzieci, które koniecznie chciały do mamy/babci) lub „chcę wiedzieć, co oni robią” (to jeden chłopczyk całkiem przestał cokolwiek i stał pod drzwiami i czekał na kolejne zajrzenie),
-jedna mama wymusiła swój pobyt w sali, bo mały nie chciał bez. Ale potem, jak poszli tańczyć, to już bez oporów poleciał sam. No więc ona: „muszę tam znowu wejść, bo one (panie) już się przyzwyczaiły (!), że jestem, nie dopilnują go i wyjdzie gdzieś (???),
-gdy inna mama wyczaiła, że tamta jest w środku, stwierdziła: „Oooo, to ja też idę.” Za chwilę jej synek zrezygnował już z zabawy i poszli do domu. Mama była zadowolona, bo „była pewna, że on tyle nie wytrzyma”,
-babcia z wnuczką w zimowej kurtce (!). Babcia tez cały czas twierdziła, że konieczne będzie wyjście wcześniej. No i Natalka wyszła, bo płakała, więc usatysfakcjonowana babcia ubrała ją i posłała pomachać paniom – to mała wróciła, ze też chce malować…:). Chwała babci – puściła ją z powrotem.
Ja to rozumiem – też się boję, czy Ktoś Inny dobrze się zajmie moim dzieckiem. Ale przecież trzeba dać szansę:))nie?
I tfurczość nr 1:
przedszkole.jpg