piątek, 28 września 2007

Jak to jest

Uff – 5 h wykładu za mną. To nie do konca chodzi o ilość, ale gdy są one dla jednego zestawu ludzi, to jest trudniej. Drugi zestaw za tydzień. A w poniedziałek tylko 4. Ale pracuję tylko po 15 października.
***
A bunty i awantury u nas to:
Najpierw był bunt 1,5 roczniaka. bo bunty po pierwsze się zmieniają, po drugie zasadniczo są koniunkturalne. Jest czasem czas na bunty i wtedy jak letnie burze – jest ich sporo.
Ale – 1,5 roczniak czasem ryczał. Z rzadka było wiadomo dlaczego AKURAT w danym momencie. Tak wprawka. Bo to była najprostsza wersja.
Dwulatek. O, to było coś. Już wiedziałam czemu – bo coś chciał / nie chciał. A że nad emocjami nie panował to od razu się nakręcał. Faza najgorsza trwała chyba jakiś miesiąc. Najdłuższa afera – 40 min. Bo ja staram się (choć to staranie uch ciężkie jest), że sprawa musi się zakończyć. A więc trzeba przeprosić i omówić problem. A jak coś się w złości miotało wkoło to trzeba posprzątać. Więc Siajowi czasem więcej schodziło;).
2,5 do teraz-latek – awanturki są znacznie konkretniejsze. Czasem po prostu się kłóci – że nie i nie, nie zrobi tego. Albo bo ja tat bardzo, tat bardzo chciałem!!!. Z rzadka wchodzi na wyższy poziom i dostaje histerii, z bardzo rzadka, bo teraz znacznie łatwiej przerwać.
Czasem działa przypomnienie planu lub umowy (bo Siajo bardzo lubi plany. I umowy).
Czasem głuchnięcie, jak zaczyna próbować wywalczyć coś krzykiem. Lub rzuceniem się na podłogę.
Czasem działa szczegółowe wyliczenie powodów, dla których to coś jest niedobre. Z pokazywaniem na paluszkach.
Czasem nic nie działa i trzeba mu dać czas na uspokojenie się i przemyślenie problemu. I podjęcie decyzji, że chce przeprosić. Bo często najpierw nie chce. Czasem zaś od razu leci z przepraszaniem, żeby coś go nie ominęło.
Najgorsze jest, jak widzi, że coś przez awanturę traci. Ostatnio np. poszłam sama wypuścić psa. Z karmieniem już na niego poczekałam, bo już szedł w kierunku przemyślenia. Ale – mimo że mi przykro – czasem musi taką konsekwencję swojego zachowania poczuć na swojej skórce. Że np. jak z nieznanego nam powodu nie będzie w tej chwili jadł, bo postanowił się złościć, a dziadek zaraz musi jechać, to nie poczeka na niego. Itp.
Ostatni tydzień to była koniunktura na zwiększone bunty. Ale chyba znowu mija. Oby:). Bo taka duuuuża aferka to ciężkie przeżycie też dla mnie. Psychicznie i fizycznie.
To że mija, nie znaczy, że nie będzie się kłócił. Będzie, bo na potęgę w tej chwili widać, jak sprawdza ile może i chce być samodzielny. Ale jak o tym wiemy, to staramy się mu dać szansę – np. czas, żeby sam też zdecydował. Czyli ustalamy – jest umowa, po 2 uszatkach / 2 bajeczkach / 4 polaniach ręki mamusi w wodą z konewki w wannie / 5 zjazdów na zjeżdżalni itp. coś będzie. I zazwyczaj nie ma sprawy. To znaczy Siajo się targuje, ale ustępuje. My czasem też (djugi ostatni jaz mamusiuuu). Lub baaardzo pracowicie (orka na ugorze no) tłumaczę, czemu coś jest ważne / konieczne itd. I tak 4236 razy:).
Nie zawsze nam wychodzi. Czasem ja mam za mało cierpliwości niestety. Ale żadne z nas nie jest aniołem;). I nawet nie mamy złudzeń co do tego.
Ale staramy się:)). Siajo też się stara.
Do buntu nastolatka jakoś powinniśmy dotrwać.
A potem się zobaczy.
zjedzalnia1.jpg

czwartek, 27 września 2007

Czw

31tyg.jpg
Niespodziewanie zrobił się czwartek. Tydzień generalnie dość ciężki, aczkolwiek poniedziałku nic już nie przebiło, na szczęście.
Bo trzeba było napisać artykuł, a mój mózg jakoś nie bardzo.
A jeszcze jutro mam 5 h zajęć z jednego przedmiotu i też trzeba się było przygotować.
Niby nic, ale mówić 5 h naraz z jednego tematu, to tak sobie.
Siajo dziś miał dzień na awantury – była i ranna i popołudniowa.
A wieczorem SAM narysował rysunek (dotychczas albo były to tylko mazy, albo oczekiwał współpracy, czyli on mówi co, a my rysujemy). A tu narysował i OBJAŚNIŁ. Było to morze i piasek. resztę rekwizytów z plaży już tata dorysował.
A potem siadł na kanapie i woła mnie:
Mamusiu choć tu, ja Cię tat mocno przytulę. :) ))
Bo Siajo przytulny jest. I nie lubi jak się smucę:). Standardowo pyta wtedy:
Mamusiu ciemu jesteś smutna?
Nie majtw się, zajas coś pojadzimy…
.
Byłam na kontroli. Z duszą na ramieniu, bo gdzieś tak właśnie z Franiem musiałam przejść na leżący tryb życia.
Ale Felusia grzeczna dziewczynka póki co i nie obniża się.
Nawet przeciwnie jakby – pani doktor stwierdziła, że tylko ciut ciut do żeber zostało. Nic więc dziwnego, że zasapuję się nawet jak czytam tylko bajeczkę Siajowi.
[Także w tym kontekście jutrzejsze 5 h wykładu jakby mnie niepokoi...].
I jeszcze Felusia – 31 tygodni.

poniedziałek, 24 września 2007

Pon

Ja się już bardzo staram nie uprzedzać do tych poniedziałków, ale one są uprzedzone do mnie.
Dzisiejszy był straszny.
Całe śniadanie Frania wróciło na mnie i dywan. Niestety także syropy, które dałam mu na kaszel :( . Musiałam go nieść do i z wanny i to właściwie mnie tu najbardziej zmartwiło, bo reszta szybko opanowana.
Koleżanka świadomie lub mnie wbiła mi szpilę związaną z pracą, ale chyba jednak przypadkiem.
To były jednakowóż drobiazgi.
To co spowodowało, że dzień stał się straszny, to krótki spacer z butelkami do pojemników segregacyjnych.
Franio jest nauczony, że jak coś jedzie to na bok. I stosuje się do tego, nawet w takim stopniu, że czasem spoooro czekamy.
I dziś też stanął z boku.
Tylko potem postanowił chyba, że bok z drugiej strony jest szerszy, albo co.
I wyskoczył na uliczkę tuż pod koła.
Na szczęście jadący maluchem nasz majster nie pędził i zahamował.
Nic się nie stało.
Ale mogło.
Pilnuję, pilnuję, ale zawsze może :( .
Sąsiadka wszystko w domu rzuciła i wyleciała nas pocieszać, bo ja mam dobrych sąsiadów.
Franio nie bał się, bo niestety werbalna informacja o niebezpieczeństwie średnio działa.
Ale wystraszył się, że ja płaczę. Omówiliśmy, ile się dało. Ustaliliśmy kolejną regułę. Czy mogę coś więcej?

niedziela, 23 września 2007

Niedziela

Piknik lotniczy:
piknik1.jpgpiknik4.jpgpiknik3.jpgpiknik2.jpgPyszne jedzionko mamusiu – choć mina nie całkiem wskazuje, ale poszłooo.
Niestety z powodu „kultury masowej” siedzieliśmy na trawie. Bo stały przeznaczone do jedzenia przy nich są po prostu zajmowane na całe godziny, część odchodzi, ale reszta im pracowicie zajmuje. Nikt nie był tak miły, żeby się posunąć.
Ale z trawy za to mieliśmy lepszy widok na loty:).
No i jak lotniczo to lotniczo:
piknik5.jpg
Lubimy pikniki :) )).

Sobota

Pobudka o 4 rano z racji Niespodziewanego Nadejścia Kaszlu + parę buntów o różne sprawy zakończyły się padnięciem samoistnym.
Na ogół nie występuje w domu, może być w samochodzie :) .
22wrzesniea.jpg

środa, 19 września 2007

Felusia i ja

Za nami 30 tygodni już, normalnie nie do wiary. Rzadko piszę o Moim Drugim Dziecku, ale to raczej na razie tylko, bo po prostu wciąż muszę coś o Siaju notować.
Co nie znaczy, że Felusia jest bardzo na drugim planie u nas. Co prawda to fakt, że druga ciąża to inaczej. Bo jak Franio woła, to lecę i wtedy zawsze tak jakoś bardziej on jest. Ale Felusia jest wymodlona, wyproszona i czekamy na nią z niecierpliwością. Mimo pojawiających się obaw p.t. „Jak to będzie?”
Bo czasem myślę, że zbyt idyllicznie się nastawiam.
Ale po co mam snuć czarne wizje?
Bo czasem niektórzy nieco straszą.
Lub wyrażają dziwne wątpliwości. O, jak sekretarka wczoraj, że jest pod wrażeniem, że się na drugie zdecydowałam. Ale cóż tu takiego wstrząsającego (pomijając to moje miejsce pracy, gdzie kolejne dzieci no trochę budzą u niektórych zdziwienie. jedno to owszem jeszcze).
Bo nie wiem, jak i czy potem praca?
Ale jakoś przecież będzie, w końcu mogę wymyślić inną. Zasadniczo mam jednak pracę dobrą przy dzieciach. Tylko trzeba się siłą wieczorem do kompa zaganiać ;) .
Bo jak Franio przyjmie dzidziusia?
Ale w końcu parę osób (w tym ja) już miało rodzeństwo i żyje. I j.w. po co teraz czarne wizje.
Więc jesteśmy sobie z Felusią, wymyślamy imię, śmiejemy się, gdy się rusza.
Lubi wciskać mi nóżki pod żebra i odginać. Uff.
Coraz trudniej się śpi.
Coraz częściej brzuch się buntuje i stawia.
Ale wciąż biegamy, więc jestem wdzięczna, że na razie ok.
Martwię się czasem porodem.
Fakt, że jeden za mną, jakoś mnie NIE uspokaja. Choć nie mam jakiś strasznych wspomnień, nie.
Ale najchętniej bym to na Ł. teraz przerzuciła.
Taka opcja – parzyste dzieci rodzi mąż. ja bym trzymała za rękę i pomagała jak się da. Bo przy Franiu Ł. był niesamowicie pomocny, nie ukrywam.
Ciąża rzuca mi się na mózg i zręczność.
Ciągle mi coś wypada z rąk. Dziś jedząc jedną małą gruszkę, dwa razy ją łapałam.
Wczoraj zapłaciłam za koszulkę i poszłam sobie od kasy, zostawiając ją. Mili ludzie za mną zawołali.
Chyba Cię to nie dziwi? – pytam Ł. Nie dziwi go.
Wciąż jakoś nie mogę zebrać rzeczy, które mam i kupić brakujących.
Ale Siajo ma listę w głowie (tak z nim dywagowaliśmy) i recytuje mi: buteeeltę, smoczet, czapeeecztę, koszuuuulti, spodenti, czapeeeecztę [zawsze dwa razy, bo cienka i ciepła;)], pieluuuuszti, jatąś drzechottę i to wsistto. :) ))
Budowa w toku, nie wiem, gdzie w końcu będziemy z Maluszką.
Ale jest ok:)). Tylko niech wszystko będzie dobrze. Niech będzie zdrowa i z nami.

wtorek, 18 września 2007

Wieczorem

Przygotowuję piżamkę, odkładam ubranka, podnoszę kamień i wynoszę…
Franio jest fanem kamyków, wyciągałam je już z pralki (mój błąd, nie sprawdziłam kieszeni), z moich kieszeni, torebki, butów, nawet czapeczki…

piątek, 14 września 2007

Przedszkole jeszcze raz

Kolejny raz w przedszkolu był już całkiem fajny.
Co prawda zaczęło się nie tak całkiem…:
[Idziemy ścieżką do budynku]
-Mamusiu ja najpierw będę płatał za tobą.
-A nie możesz potem płakać, w domu, na przykład
.
Nie, Siajo nie zgadza się na przeniesienie płaczu;).
Ale w szatni najpierw negocjuje tamtą saję, bo tam są zabawki,a w tej nie ma ziadnej zabawti, mamusiu, ciałtiem puśta jest.
W tej chwili pani niesie siatkę z zabawkami. Niestety widzę to ja, syn nie, więc nie chce się dać przekonać.
Ale ostatecznie podchodzimy – sprawdzić.
I jeeeest – piłka, czyli naj, naj, najukochańsza zabawka.
Siajo wchodzi i jest OK już, całkiem.
Jeśli chodzi o rodziców, to sytuacja się normuje i uspokaja, więc to też ułatwia.
Tylko „negocjujący” Igorek dalej walczy. Tym razem z babcią dociera też mama. Obie próbują go przekonać, czyli – podstawa – najpierw pozwalają zjeść ciasteczko (takie niby kanapka). Igorek się absolutnie nie zgadza, spędza godzinę w szatni. Potem wydaje się, ze sukces – mama go ogłasza – bo owszem idzie do sali – na drugie śniadanie. Po śniadaniu rozpłakał się, wyszedł i w końcu opuścili przedszkole. Żal go, bo widać, jak jest coraz bardziej zbuntowany i zagubiony, sam już nie wie. Pierwsze dwa razy jeszcze się bawił, jakoś szło, bo wiedział, że ma tam wejść. Teraz, gdy wszystko stało się jego decyzją, wygląda, ze już nie wie, co robić. Babcia twierdzi, że lubi się bawić z dziećmi.
Siajo musiał się natomiast dobrze bawić, bo nie powiedział, ze chce siusiu (zdarza się właśnie, gdy jest tak fajnie, że żal mu przerywać). Dobrze, że zawsze biorę na zmianę;).

środa, 12 września 2007

W środę

Najpierw o wtorku:
***
Mój brat został mgr inż!!!!
***
Przedszkole po raz drugi
No więc, co było dość do przewidzenia, druga wizyta nie była tak ekscytująca, więc Siajo miał już swoją wizję. Że mianowicie ja zostanę z nim w sali. bo z dziećmi to chciał się bawić, owszem. No i jak wyszłam, to zaczął płakać. Nie tylko on, bo to zaraźliwe, nie;)? Stanęłam na moment zupełnie bezradna, część babć i mam skoczyło do sali, ja nie wiedziałam, co zrobić. Jak nie dam szansy paniom, żeby go wciągnęły, to będziemy wchodzić x razy. Felusia „pomogła”, kopnęła tak, że przypomniałam sobie, że zamierzałam lecieć do toalety. Więc poleciałam.
[W szatni był jeszcze mój tata, więc jakby Siajo wyszedł, to był na miejscu...]
Jak wracałam, to płacz Frania był już „teatralny” (wszyscy, co mają 2-3 latki wiedzą:)) i za moment – cisza, spokój. Jak szedł na przerwę śniadaniową, to był już w szampańskim humorze. I znowu na koniec czule żegnał się z paniami.
Pani mnie podbudowała – dokładnie, właśnie, jak się nie udało wymusić, to wrócił do zasadniczej koncepcji Siajo jedzie bawić s dziećmi. Pani stwierdziła, że dobrze znam swoje dziecko :) . Miło tak coś usłyszeć, bo nie ukrywam, ciężko mi w takich akcjach, odruchowo to bym poleciała.
Dodatkowo rozpoznał koleżankę Ziuzię, mamusiu, była u nas na glilu – córką kolegi Ł. z pracy.
Po zajęciach opowiedział, ze trochę płakał za mną.
Ale byłam na zewnątrz, prawda?
Tat, byłaś. I Siajo się bawił.

Ciekawe, co będzie jutro?
I tylko jedno – dwie babcie i mama wymusiły przebywanie z dziećmi w sali. I jak ja mam tłumaczyć Franiowi, że tu jest sala dla dzieci, skoro część się nie stosuje? Mi też jest ciężko, jak płacze, ale nie każdy płacz jest taki sam. Jedyny ojciec owszem najpierw wziął córkę, ale jak się zorientował, ze awanturka się rozkręca i mała na maxa żądała,żeby wszedł, pocałował, postawił i też wyszedł. Mała potem prowadziła pociąg. To tak chyba lepiej nie?
Z tych babć, to już kolejny raz jedna z wnuczkiem szybko skończyli zajęcia. Wnuczek wyszedł z nią, powiedział: Nie udało się dziś, idziemy babciu. Zjedli bułę (babcia negocjuje przy jedzeniu) i poszli.
***
A dziś robiliśmy ludziti z tasztanów. Ten istny E.T. go home z prawej, to prawie prawie Siajo sam zrobił. Znaczy wykonał wszystkie czynności, a ja je tylko poprawiałam:).
13wrzesnia6.jpg
I jeszcze ciasto, bo tak ponuro za oknem. Siajo układał śliwki, a potem też trochę kratkę turlał.
13wrzesnia5.jpg
Ponieważ dobrze się nam w kuchni siedziało, hurtem zjedliśmy drugie śniadanie, obrałam ziemniaki, które Franio podawał i poszatkowałam kapustę do obiadu.
Jat ciasto jobisz mamusiu?
[Bo przepis mojej mamy zakłada, ze poszatkowaną, z cebulą i solą się trochę gniecie i zostawia. I robiłam to na blacie, jak ciasto, faktycznie.]

poniedziałek, 10 września 2007

Rainy days i przedszkole

Niby już tak nie leje, ale codziennie pada i tak jest jakoś mało miło. Spanie jest nawet mile widzianą opcją. Oczywiście po spełnieniu podstawowych warunków: coś do brzuszka i płyta – ostatnio „Gąska Balbinka”. Dziś dodatkowo zażyczył sobie Franina.
No i Franin z Balbiną go wykończyli:
spanie10wrzesnia.jpg
Jutro drugi raz idziemy do miniprzedszkola. Zapisaliśmy go na takie zajęcia 2x w tygodniu po 3 h. Bo moim zdaniem nie jest jeszcze gotowy na całe przedszkole, socjalizacji wystarczy na start. Jakby bardzo pragnął to potem coś zmienimy.
Miałam ofkors stresa. Siajo to generalnie taka mamina przylepa, lubi się bawić z dziećmi, ale mieć nas w zasięgu. Ale ostatnio bardzo przeżywał każdy koniec wizyty i znajomych dzieci, więc z drugiej strony…
Poszło bardzo fajnie – obrócił się co prawda i stał, ten nasz Gapcio (mi oczywiście – dodatkowo w końcu hormony ciążowe – aż łzy stanęły w oczach), ale zapewniłam, ze siedzę w sali obok i było dobrze. Wręcz chyba mu trochę przeszkadzało, jak przy wyjściach do drugiej sali czy łazienki widział mnie.
Panie orzekły, że indywidualista;) i że go wciągają, bo ma swoje wizje.
A jakże:) – dzieci wychodziły z sali takim „pociągiem”: jedno trzyma drugie. Siajo za każdym razem ostatni, co chwila coś pokazywał, skręcał, wybierał inną drogę:)).
Hitem są mamy. Nie kryję – bywam bardzo nadopiekuńcza, ale Ł. mnie ustawił i twardo siedziałam skoro Siajo nie płakał i nie wychodził. Natomiast zachowania, które mnie przyprawiały o atak śmiechu i przekonanie, że powinna być trzecia opiekunka (dla nas):
-rzut na dzieci, gdy szły do łazienki – mimo próśb pań, jedna babcia stanowczo stwierdziła, że ona tam musi z Natalką i już,
-zaglądanie do sali, bo „może płacze” (mimo że panie wynosiły lub wyprowadzały dzieci, które koniecznie chciały do mamy/babci) lub „chcę wiedzieć, co oni robią” (to jeden chłopczyk całkiem przestał cokolwiek i stał pod drzwiami i czekał na kolejne zajrzenie),
-jedna mama wymusiła swój pobyt w sali, bo mały nie chciał bez. Ale potem, jak poszli tańczyć, to już bez oporów poleciał sam. No więc ona: „muszę tam znowu wejść, bo one (panie) już się przyzwyczaiły (!), że jestem, nie dopilnują go i wyjdzie gdzieś (???),
-gdy inna mama wyczaiła, że tamta jest w środku, stwierdziła: „Oooo, to ja też idę.” Za chwilę jej synek zrezygnował już z zabawy i poszli do domu. Mama była zadowolona, bo „była pewna, że on tyle nie wytrzyma”,
-babcia z wnuczką w zimowej kurtce (!). Babcia tez cały czas twierdziła, że konieczne będzie wyjście wcześniej. No i Natalka wyszła, bo płakała, więc usatysfakcjonowana babcia ubrała ją i posłała pomachać paniom – to mała wróciła, ze też chce malować…:). Chwała babci – puściła ją z powrotem.
Ja to rozumiem – też się boję, czy Ktoś Inny dobrze się zajmie moim dzieckiem. Ale przecież trzeba dać szansę:))nie?
I tfurczość nr 1:
przedszkole.jpg

piątek, 31 sierpnia 2007

Obiad

Nie mielismy dziś pomysłu na obiad, więc trzeba go było wymyślić. Na bazie zawartości lodówki… kiepsko. Ale były jajka, mleko, więc dzielni tucharze poszli na dół uliczki po drożdże i kefir. Jeżyny z ogrodu (sukces! dziś nie było małych jeżynowych łapek na moim ubraniu)i zrobiliśmy tlusti na parze. Na parze, na parze.
[Z nieznanych powodów "na parze" strasznie się Siajowi spodobało.]
Zrobiliśmy ciasto i potem Ciasto i Siajo odpoczną tejas.
Potem połowa duetu odpoczywających wstała i zrobiliśmy kluski i sos.
Było dobre.
kluski7.jpg
A dla Felusi zrobiliśmy pierwsze podejście do wózka. I jeden bardzo nam się spodobał, jest duże prawdopodobieństwo, że go kupimy:).

środa, 29 sierpnia 2007

:)))

Wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli Córkę. :) )))))))))))
Ł. twierdził tak od samego początku. Mimo, że mądrość ludowa inaczej i statystyka też raczej.
elblag.jpg

wtorek, 28 sierpnia 2007

Jutro

Jutro wybieram się na usg połączone z podglądanie Felusia pod kątem : różowe czy niebieskie.
A dziś – 27 tygodni. Wczoraj czułam się nie za bardzo, tak mnie te nogi bolały, że Ł. zaczął wspominać coś o lekarzu. Feluś się chyba nieco lekarze wystraszył i dziś było lepiej.
I trzeba by wózek jakiś kupić, a ja nie mam pojęcia, jaki bym chciała. Trochę ich chyba za dużo. Franiowy (który właściciel zdemolował skutecznie) był wybierany głównie na zasadzie zmieszczenia się do bagażnika, teraz mamy nieco większy bagażnik.
Siajo spał dziś do 8 ;) ). Ale najpierw w nocy trzy razy budził Ł. i życzył sobie wyganiania jakiejś mitycznej muchy. Much akurat brak, niestety są komary i gryzą w zasadzie tylko jego. W niedzielę był cały aż opuchnięty, biedny maluch, na samej główce naliczyłam 10 ugryzień.
Niestety dłuższe spanie – to w południe ledwie się położył, to już mi tłumaczył, że Siajo już się wyspał. W końcu zasnął na godzinę ;) .
Ale wieczorem już bez oporów, o 20 do wanny i potem biegiem do łóżeczka i Stoliczet pjosie puścić.

poniedziałek, 27 sierpnia 2007

n

Nie mogłam wczoraj napisać nic, bo kazałam mężowi zagonić się do pisania artykułu, który bardzo bym chciała najdalej jutro skończyć. A strasznie mi się nie chce, jak zawsze, gdy mam coś napisać.
III trymestr daje się we znaki, Feluś przygniótł mi coś, jakiś chyba nerw i nogi bolą strasznie, chodzę jak kaczuszka, no w sam raz na kampanię wyborczą nie?
Za to test z glukozą wyszedł w piątek dobrze, uf uf. Lekarka mnie pogoniła, bo cos tam w wynikach jej nie zachwyciło. Pierwsza godzina po, to jeszcze ok, ale w drugiej zaczęło mdlić. A jak wyszłam z przychodni na te drobne 33 stopni…
Hardkorowo poszłam jeszcze do szpitala i jupi, pani doktor kardiolog pozwoliła urodzić.
Znaczy nie żeby perspektywa porodu była taka ekstra, ale nie chciałabym usłyszeć, że coś znowu nie tak. Co do porodu, to uważam, ze teraz mógłby Ł. poznać to mistyczne ;) przeżycie, ale on jakoś nie…
Franio pomaga mi cały czas i w ten to sposób słoiki ze śliwkami mamy podpisane podwójnie:
sloik.jpg
A teraz czeka cała micha gruszek, które przerobię na kompoty, jak Siajo wstanie. Bo jakbym teraz siedziała na polu, a on by się obudził, to byłby baaaardzo nieszczęśliwy zanim bym go usłyszała.

środa, 22 sierpnia 2007

III trymestr

III trymestr tak jakoś rozpoczęty, miałam w zasadzie to napisać wczoraj, ale zadzwoniła koleżanka i godzinę 09 minut później zdecydowałam się iść spać. Jej mąż w Krakowie, mój we Wrocławiu, dzieci spały, ona też w ciąży no to siup.
Studniówka minęła, początek dnia był wtedy jakiś nie taki, bo nie otwierając jeszcze oczu udało mi się pokłócić a mężem. Ale w ciągu dnia naprostowano :) ).
Brzuch wielki, dziś inna koleżanka radośnie mnie poinformowała, ze niektóre tak w 9 nie mają. Zgodziłam się z nią, taka moja uroda i już, nie wzrusza mnie to, zwłaszcza że waga ok – na progu 7 miesiąca +4.
Budowa leci, leci, ciekawe czy uda się nam przeprowadzić przed urodzeniem malucha? Byłoby fajnie, bo tak to kiepsko ze zmieszczeniem łóżeczka, a nie mogę tu Siaja przerzucić do salonu. Najwyżej będziemy kombinować. Zobaczymy.
Coraz szybciej się męczę, nic dziwnego i coraz trudniej mi nadążyć za Franiem. Jak każde dziecko czerpie energię z kosmosu, więc wiadomo………..
brzuch6-1.jpg

poniedziałek, 20 sierpnia 2007

Platyna

Dzień dobji. Czy jeś żel dla babci? – zapytał Franio wkraczając z rozmachem do sklepu. Na szczęście był.
W „Sezonie na misia” któryś tam bohater mówi, że mowa jest srebrem, milczenie złotem. Ale co jest platyną?
Platyną jest Siajo. Wielokrotnie złożone, barokowe zdania wydobywają się z jego buzi od świtu do nocy, a często i przez sen.
Faza „czemu” trwa w znacznych nasileniu.
A co mamusia, a co? – to pierwsze zdanie, jak tylko wyjdzie ze swoje łóżeczka i podejdzie do nas.
Komentuje rzeczywistość, powtarza jak papużka.
Jak nie ma już co, to leci Brzechwą. Jak się okazało umie „kaczkę dziwaczkę”, „Lenia”, „Na straganie”, „Lokomotywę” w całości i mnóstwo innych w kawałkach. Poza tym dialogi z Misia uszatka i Franklinów.
Czule zerka w kościele na sąsiadkę i:
Zachwycony jej powabem, hipopotam błagał żabę.
Całkiem spokojnie zatrzymuje obcych ludzi i informuje ich o różnych Ważnych Sprawach.
Bo Siajo był… Siajo był w tultach i wyszedł, jat pieniążet się stończył, etraz Siajo idzie na plaże, a a babcia citała Sianina…
Jeśli są to ludzie posiadający dzieci, to na ogół wykazują stosowne przejęcie, a ja dbam, żeby jednak mogli się oddalić.
Poza tym uwielbia opowiadać przez telefon. Ja służę jako narrator i streszczam fabułę, bo naprawdę nigdy nie wiadomo, w którym punkcie zacznie i co uzna za godne uwagi. Na pewno natomiast każe patrzeć, jeśli będzie coś godnego spojrzenia:
Pać babciu, pać, balon, jati duuuuuży!!!!!!. Babcia na szczęście się umie znaleźć i nie wpada jej do głowy tłumaczyć mu, że ona nie widzi w telefonie, ale stosownie się zachwyca.

czwartek, 16 sierpnia 2007

Wakacje cz. II - morze

Potem przenieśliśmy się nad morze, gdzie byliśmy znacznie większą bandą, bo w porywach w 9 osób (+Feluś).
morze11.jpgmorze6.jpg
Morze, jak nietrudno zgadnąć też nam odpowiadało, zwiększyliśmy jeszcze stopień objadania się, bo doszły gofry i ryby. Z tym że jeśli ja chciałam na plaży zjeść rybę to Siajo musiał jeszcze spać.
morze18.jpg
W przeciwnym wypadku zjadał swoją i moją. Ale padał nam ładnie na plaży i NIE ZAWSZE zdążył się obudzić.
Franio jak cała nasza rodzina kocha jeść. Jada wszystko, prawie wszystko mu smakuje, spala chyba dzięki niespożytej ruchliwości. I lubi wybierać i zamawiać:
morze13.jpgmorze22.jpgmorze23.jpg
Plan na przedpołudnie: śniadanto, kawta, plaża
morze17.jpgmorze16.jpg
Plan na popołudnie: obiadet, tulti, piwto.
morze4.jpgmorze3.jpg
Rzecz jasne kto inny pił piwko, kto inny był w kulkach. Na kulkach wkurza mnie tylko, że my się staramy, żeby szanował innych, nie wpychał się itd. a spora część rodziców ma to w nosie. Jeśli bardzo mi nie leży zachowanie (np. Franio odczekawszy zjeżdża, a tu takie większe do góry zjeżdżalnią zaczyna), to zwracam uwagę. Najczęściej wtedy rodzic zaczyna jednak patrzeć. O ile jest. Bo część zostawia tam dzieci i idzie do sklepu itd.
Nie utyliśmy na takim stylu życia, bo wszędzie trzeba było sporo dreptać. Np. na plaże 800 m, w tym pod i z górki ;) ). Wersja lajtowy odpoczynek to jakoś mi nie działa, ale i tak odpoczęłam super.
morze8.jpgmorze19.jpgmorze5.jpg
Pokus jak wiadomo nad morzem sporo, Siajo ma kilka namiętności: tulki – Siajo wyjdzie, jak pieniążet się stończy, mamusiu!, piłeczti z mentomatu i takie autka itd. automatyczne.
morze10.jpg
Byliśmy też w Gdańsku na jarmarku dominikańskim, czego mi się od dawna chciało.
morze14.jpg
Ale prezent Ł. kupił mi w sklepie – kolczyki z bursztynami, bo takie najbardziej lubię.
Siajo kupił sobie (haha, ale sam wybrał) jedną drewnianą kuleczkę i rzemyk. Kosztował dziadka złotówkę :) ).
Najbardziej podobało mu się siedzenie na moście i statki:
morze15.jpg
Pogoda zmienna, ale padało niewiele i tylko krótkimi zlewami. Dzięki temu zaliczyliśmy też pociąg (z miasta do miasta) i fantastyczną (jak się okazało, bo Franio wciąż o tym mówi) wycieczkę prompem.
morze7.jpg
I jeszcze minozoo:
morze21.jpgmorze20.jpg
Było super:
morze9.jpgmorze1.jpgmorze2.jpg