wtorek, 4 września 2012

Wiedeńsko

W zeszłym roku byliśmy w Wiedniu z Szymciem. I powstało wtedy takie marzenie, żeby w tym zabrać starszaki. I udało się :), tylko trzy dni, ale przecież to też nieźle.
Zaczęliśmy od spacerku od katedry do Hofburga, żeby poczuli klimat jednego z naszych ulubionych miast.


Przyszedł też czas na AAAAAAAAAAAA metro. Wzbudzało wiele emocji, zwłaszcza w Julci, miała nawet w domu jeszcze taki plan, że nie będzie jeździć pod ziemią. Ale jednak. Po pierwszej jeździe stali się fanami :).
I miejsca pokochane od pierwszego wejrzenia - termalne baseny w Oberlaa. Miejsce z licznymi atrakcjami dla dzieci i starszych dzieci, i jeszcze starszych dzieci.





Zjeżdżalnia na oponach - byliśmy zachwyceni, Franio zasuwał sam, my z Julcią razem. Słabo widać, ale trzymam naszą oponę po wyjechaniu.





A wieczorem... Grinzing, winko i kurczak, piękna dzielnica, piękna, znana nam już winiarnia.


Julia byłą tak już padnięta, ale ledwo ją zawiązałam, to padła. w pokoju ją po prostu przebraliśmy w piżamę i spała dalej.
Przed Riesenradem - scenki z życia Wiednia. Tu polowanie.



Trochę strachu było, ale jednak Julcia też wyjrzała przez okienko.

A potem Prater!!!! Na początek tata i Franio na łańcuchach.
 

 







I drugi wieczór, znowu w naszym ulubionym miejscu ( po Praterze, na wniosek naszej żaby Julii był ponownie basen) - SalmBraeu

Co robiły nasze dzieci w oczekiwaniu na żarełko - rysowały scenki z Wiednia, tworząc książeczkę wakacyjną. A za nami siadła rodzina z trzylatkiem, dała mu tableta, słuchawki i grę - a on zerkał do Frania, co rysuje:).



I wieczorny Wiedeń, Julcik zasnęła w połowie drogi, więc tak sobie z nią szłam. Fra nie usnął i nie milkł prawie, pytania i obserwacje szalały.




Syn nas jakby... wyciął? A może tylko uciął :)
Ale katedrę przykadrował dobrze :)

I dzień trzeci. Najpierw Stadtpark - były kaczki! Karmili je! Fra mógł się przypatrywać! A trzy skośnookie panie podeszły do nas, dały dzieciom urocze papierowe origami - kwiat lotosu i opowiedziały o Falum Gong



 

Julcia bardzo chciała zjechać z tej zjeżdżali, ale bała się wejść. Odmówiłam pomocy, bo po prostu było dla mnie za wysoko, nie mogłabym jej zdjąć, musiała sama się poczuć pewna. No i Franio poprowadził ją po śladzie. Satysfakcja Julci - wielka, radość mamy z ich współdziałania - jeszcze większa :).

Wciąż nie mamy pojęcia, jak on wisiał. Ale wiemy, że był Polakiem:)
Schoenbrunn - bo jak inaczej. Ale naprawdę tam lubię. Żeby mieć coś nowego poszliśmy najpierw do powozowni (kareciarni).
Julcia chciała coś z Wiednia. Wybrała diadem - jak księżniczka, to księżniczka.








Labirynt
Podstępna ścieżka, zalewająca nogi
Napompować wody bujaniem? Tu się dało.
I fantastyczny plac zabaw.





Jak Wiedeń to jedzenie.
Apfelstudel...
... i inne pyszności.

Dzieci... zgodnie oprotestowały powrót do domu :):):).
Nasz kochany Wiedeń, z podróży poślubnej.
I oczywiście wszyscy chcemy tam znowu.