piątek, 31 sierpnia 2007

Obiad

Nie mielismy dziś pomysłu na obiad, więc trzeba go było wymyślić. Na bazie zawartości lodówki… kiepsko. Ale były jajka, mleko, więc dzielni tucharze poszli na dół uliczki po drożdże i kefir. Jeżyny z ogrodu (sukces! dziś nie było małych jeżynowych łapek na moim ubraniu)i zrobiliśmy tlusti na parze. Na parze, na parze.
[Z nieznanych powodów "na parze" strasznie się Siajowi spodobało.]
Zrobiliśmy ciasto i potem Ciasto i Siajo odpoczną tejas.
Potem połowa duetu odpoczywających wstała i zrobiliśmy kluski i sos.
Było dobre.
kluski7.jpg
A dla Felusi zrobiliśmy pierwsze podejście do wózka. I jeden bardzo nam się spodobał, jest duże prawdopodobieństwo, że go kupimy:).

środa, 29 sierpnia 2007

:)))

Wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli Córkę. :) )))))))))))
Ł. twierdził tak od samego początku. Mimo, że mądrość ludowa inaczej i statystyka też raczej.
elblag.jpg

wtorek, 28 sierpnia 2007

Jutro

Jutro wybieram się na usg połączone z podglądanie Felusia pod kątem : różowe czy niebieskie.
A dziś – 27 tygodni. Wczoraj czułam się nie za bardzo, tak mnie te nogi bolały, że Ł. zaczął wspominać coś o lekarzu. Feluś się chyba nieco lekarze wystraszył i dziś było lepiej.
I trzeba by wózek jakiś kupić, a ja nie mam pojęcia, jaki bym chciała. Trochę ich chyba za dużo. Franiowy (który właściciel zdemolował skutecznie) był wybierany głównie na zasadzie zmieszczenia się do bagażnika, teraz mamy nieco większy bagażnik.
Siajo spał dziś do 8 ;) ). Ale najpierw w nocy trzy razy budził Ł. i życzył sobie wyganiania jakiejś mitycznej muchy. Much akurat brak, niestety są komary i gryzą w zasadzie tylko jego. W niedzielę był cały aż opuchnięty, biedny maluch, na samej główce naliczyłam 10 ugryzień.
Niestety dłuższe spanie – to w południe ledwie się położył, to już mi tłumaczył, że Siajo już się wyspał. W końcu zasnął na godzinę ;) .
Ale wieczorem już bez oporów, o 20 do wanny i potem biegiem do łóżeczka i Stoliczet pjosie puścić.

poniedziałek, 27 sierpnia 2007

n

Nie mogłam wczoraj napisać nic, bo kazałam mężowi zagonić się do pisania artykułu, który bardzo bym chciała najdalej jutro skończyć. A strasznie mi się nie chce, jak zawsze, gdy mam coś napisać.
III trymestr daje się we znaki, Feluś przygniótł mi coś, jakiś chyba nerw i nogi bolą strasznie, chodzę jak kaczuszka, no w sam raz na kampanię wyborczą nie?
Za to test z glukozą wyszedł w piątek dobrze, uf uf. Lekarka mnie pogoniła, bo cos tam w wynikach jej nie zachwyciło. Pierwsza godzina po, to jeszcze ok, ale w drugiej zaczęło mdlić. A jak wyszłam z przychodni na te drobne 33 stopni…
Hardkorowo poszłam jeszcze do szpitala i jupi, pani doktor kardiolog pozwoliła urodzić.
Znaczy nie żeby perspektywa porodu była taka ekstra, ale nie chciałabym usłyszeć, że coś znowu nie tak. Co do porodu, to uważam, ze teraz mógłby Ł. poznać to mistyczne ;) przeżycie, ale on jakoś nie…
Franio pomaga mi cały czas i w ten to sposób słoiki ze śliwkami mamy podpisane podwójnie:
sloik.jpg
A teraz czeka cała micha gruszek, które przerobię na kompoty, jak Siajo wstanie. Bo jakbym teraz siedziała na polu, a on by się obudził, to byłby baaaardzo nieszczęśliwy zanim bym go usłyszała.