czwartek, 27 marca 2014

Rajd ku zródłom Wisły II




W zeszłym roku rajd odbył się  w zwałach śniegu, a tym roku tonacja wybitnie wiosenna, dzień ewidentnie darowany, następnego lało, a potem był jeszcze deszcz ze śniegiem. Z racji Szymcia wybraliśmy proste wejście (choć podejście pod Baranią, na Przysłop ogólnie jest nietrudne, na sam szczyt to stromo już bardziej). Trasa w sumie tam i z powrotem 14 km, 400 m różnicy wzniesień, starszaki złapały więc 16 pkt. do książeczek, Szymcio zainaugurował Siedmiomilowe Buty. Szło się pięknie, Jasiek spał, byliśmy przygotowani na niesienie Szymusia, ale on tylko z mamą. Mama by mogła nieść, ale niesie Jasia, no i 15 kg to już za bardzo nie dla mnie. Z tej determinacji Szy trzasnął 13,5 km na nóżkach, łącznie w końcowym ostrym podejściem (trasa idzie łagodnie i na końcu się tę różnicę wzniesień robiJ) i potem z niego zejściem. Normalnie puchliśmy z dumy, zaliczył dyplom dla najmłodszego uczestnika na nogach własnych, a Jaś najmłodszego ever. Julusia tradycyjnie w połowie miała kryzys i marudziła, ale motywacyjne żelki zadziałały, kryzys minął. i potem już ostro pędziła. Franio, nasz Franio chodzi jak maszyna, dodatkowo trzaskał fotki Wiśle i motywował resztę. Ja z siebie samej nawet dość zadowolona, forma poporodowa w miarę, Jasiek mnie nie obciążał za bardzo, gorzej z kilogramami Szymcia na prawej ręce (Szy ją preferuje i zgadza się na zmiany niechętnie i na chwilę), no ale na drugi dzień byłam oczywiście mocno połamana.
Weszliśmy, część zjadła przydziałowy bigos, część kanapkę, część mleko, a część czyli ja pomidorową, pyszną, choć oczywiście współczynnik górski działał zapewne.
Julia zgłosiła się do konkursu piosenki i śpiewała jak to Wisła z gór wyruszyła. Ludzi obok chodzili z bigosem i herbatą, Julia śpiewała, Wisła płynęła, mijała kolejne miejscowości, Ł. Wyraził obawę, że piosenka nie ma końca, ale zgodnie z rzeczywistością Wisła (i piosenka) dobrnęła nad morze. Za absolutną zgodność tematyczną Ju wygrała. HULAJNOGĘ, aaaaaaaaaaa, w pudle (ale że szliśmy od Wisły Czarne, to jest potem asfalt i jeździli z F. na zmianę). Potem kolejne konkursy, no i w dół. Szy poddał się na ostatnich kilkuset metrach i pozwolił Ł. wziąć się na ręce. W nagrodę lody w Janeczce, ale tu już Szymcio był wykończony, nóżki bolały, no to go niosłam. Stanął tylko przy ladzie z lodami (w pewnych okolicznościach wszyscy jesteśmy gotowi do czynów heroicznych).
I wróciliśmy – nie żebyśmy nie liczyli, że padną, ale gdzie tam, energia z kosmosu. No to wanna i senas filmowy (Żółwik Sammy 2) na koniec miłego dnia.




Absolutny bohater dnia. Ogarnął też koncepcję szlaku (pokazuje, ze już blisko :)) i schroniska (domek do odpoczywania, pierwszą napotkaną wiatę przy paśniku chciał tak użyć)


Skoki w workach

Julia nie była może najszybsza, ale konkurencja poupadała:)

Lina. Dziewczyny...

...kontra chłopaki