Adwent jak zawsze dał nam spoooro pracy, tym bardziej, że wyzwaniem był też Maleńki dodany nam do rodziny. Najtrudniej było zorganizować roraty, tu dziadek stanął dzielnie na wysokości zadania, a i tata się mocno udzielił. Na trzy tygodnie zmieniliśmy Julci basen na późniejszy. Franio w środę biegł ze szkoły, szybko lekcje, potem plastyka, z niej urywał się ciut, roraty i prosto na swój basen. Napisaliśmy kartki, zrobiliśmy ozdoby ( w tym roku hitem był filc), upiekliśmy pyszności.
Mimo nawału działań było jak trzeba - spokojnie i ukierunkowane na właściwy cel. Zadania z kalendarza adwentowego zrobione. Galerie handlowe omijane szerokim łukiem.
Trochę ja sobie adwent psułam, bo psychika wariuje mi i miałam swoje jazdy wewnętrzne. Ale dzieci przywróciły mnie do pionu.
I wreszcie!
Tradycjnie jasełka nasze. Tym razem pokłon Trzech Króli.
Jasiek - obsadzony przez Julię w roli Dzieciątka zagrał brawurowo.
Królowie przybyli, nawet kadzidło jest (leży). Król Sz. wręcza złoto i mirrę w pudełku.
Królowie na bogato, obciążeni pierścieniami...
Aniołek się sprawił i góra prezentów się pojawiła.
A potem już kolędy, światełka na choince, ciepła ciałko dziecka coraz cięższe i cięższe w miarę jak zasypiało -najpierw padła Julcia, potem Szymcio i Jaś, na końcu Franio.
Dziękuję Bogu i za nasze dziecko pod choinkę i za starszych i za rodzinę i cały ten czas.
czwartek, 26 grudnia 2013
sobota, 14 grudnia 2013
Przygotowanie do Komunii
Julcia idzie do wczesnej komunii, tak samo jak Franio. Bo tysiąc różnych powodów, ważnych i mniej ważnych. Ten kluczowy to tęsknota.
Zrobiliśmy jej z L. i Franiem kalendarz i "Julcia" (teraz widać pod listopadowym drzewem dobrych uczynków) wędruje krok za krokiem do maja...
piątek, 13 grudnia 2013
Bałwanki i sakiewka...
Dżasminy. Palce miałąm sklejone przez 2 dni, ale się udało.
Z notatki wielomatki.
Wczoraj zostawiłam trzy młodsze dzieci w domu, bo się umówili i cioci na gwiazdki z ciasta do robienia choinek. W związku z tym wstali wcześniej niż zawsze i bez oporu. Normalnie o 6.40 toczę bój o otwarcie oczu. Ich oczu, swoje muszę sama. Fra poszedł do szkoły. Ja poszłam po prysznic. Szy poszedł ze mną, pieklić się bo on chciał, żeby najpierw śniadanie. No way, cala byłam w mleku, najpierw mycie.
Schodzimy na dól - niespodzianka... rzecz jasna chcą co innego niż Ł. przygotował. Lecę po mleko, robię z musli i płatkami.
Potem standard - Szymcio:
- nie chce sikać - wolę się posikać mamusiu,
- nie chce myć zębów - wolę mieć brudne mamusiu
- nie chce się ubrać - wolę być w piżamie.
Julia nie chce tylko się czesać, ale przyjmuje argument, że z rozpuszczonymi robienie ciastek nie wchodzi w grę.
Szymcio chce czekoladkę. Tu prolog: dzień wcześniej oznajmił mi enigmatycznie Jasiowi się znudziło. Spradzałam Franiowi zadanie, więc dotarło chyba 5 - głośne - powtórzenie.
A co?
Mleczko mu się znudziło
Hmm, a co teraz by zjadł?
Czekoladkę.
No i dostawszy wczoraj czekoladkę poszedł podzielić się z bratem. Empatyczne, wrażliwe, uspołecznione to moje dziecko, czyż nie? Oczywiście jak mu pasuje.
Na szczęście go powstrzymałam nie raniąc uczuć nawet (tzn. przekonałam, że jak da mi to Jasiu też dostanie).
Potem trzeba wyjść (Fra zaraz kończy lekcje). Szymcio jeszcze nie chce - oczywiste. Za to chce nieść grę (a już Julia zaniosła ją do auta), więc się piekli. Pędzimy pod szkołę, godzina - 5 minut po skończeniu lekcji. Informuję Trójcę, że zostaną w aucie, na minutę, a ja zawołam Fra. Apelują do Julii, że najstarsza w tej chwili, więc się zaopiekuje. Krótka dyskusja, bo Szym też uważa, że jest najstarszy. Ustalamy, że też się opiekuje. Wyskakuję z Auta, wołam Frania, wpadamy do samochodu. Wysadzam ich u cioci i jadę, bo sobie zaplanowałam mały reset.
Pogoda piękna, więc spacerkiem idę oglądam choinki, zaliczam PTTK i odbieram złote siedmiomilowe buty dzieci wracam, piję w galerii czekoladę. Jaś w chuście słodko śpi, przechodnie wyciągają szyje, co mam pod kurtką. Wracam. Ciocia daje mi jeszcze zupę i koniec resetu. Pakuję dzieci, patyki, torby i wszystko i pędzę, bo godzina rorat się zbliża. Zrobiło się ciut późno, więc zjeżdżam pod kościół, puszczam Frania do zakrystii (służy), Julcię do kościoła, obiecuję, że zaraz będę, a chłopaków (obaj zasnęli) do mamy. Szyma rozbieram i kładę spać bo jak zaśnia koło 17 to czasem już do rana śpi (niestety ledwo wyjechałam to jednak się obudzili - obaj). Wracam do kościoła. Siadam. Siedzę. Nic nie muszę, całe pół godziny .
Potem jeszcze tylko powrót, kąpiel, budyń, czytanie i zasypiają.
A dziś mąż udał się do Białki Tatrzańskiej. Służbowo integrują się do jutra w gorących basenach.... My integrujemy się w domu i okolicach. Z planów pozadomowych dziś zajęcia otwarte u Julci no i roraty.
niedziela, 1 grudnia 2013
wtorek, 26 listopada 2013
Mój czwarty poród
który uważam za najlepszy.
Jak pisałam wcześniej nie było łatwo wpasować się z terminem
porodu w bujne życie rodziny. Ale ostatecznie Minimini zdecydował i trafił jak
się okazało idealnie.
W piątek czułam się jako-tako można powiedzieć, ale bardziej
pod pogodę podrzucałam, mglisto, ciśnienie niskie, ja senna, Czwartuś ruchliwy.
Nic mi się nie włączało, żadne instynkty wicia, dom ogarnęłam raczej wzrokiem,
aczkolwiek obiad zrobiłam. No chyba, że w ramach wicia można by podczepić, że
dostałam szwungu i załatwiłam jeszcze Franiowi lekturę na grudzień (tym razem
nie trzeba było się zapisywać do kolejnej filii, lektura listopadowa dorzuciłam
na piątą do kolekcji kart). A, i
zrobiłam korektę artykułu bo była do poniedziałku, a weekend w planie impreza u
mojej mamy (czyli urodziny taty) oraz Jesienne Stworki na konkurs w przedszkolu
dla Ju i Szy. Potem udałam się z dziadkiem odebrać wszystkie dzieci zewnętrzne,
wróciliśmy, podekscytowane starszaki czekały na tatę, bo mieli iść na firmowe
kręgle ojców z dziećmi. Kiedyś umawialiśmy się dorosło, ale z biegiem dni i
liczbą dzieci pojawiła się nowa świecka tradycja, że z dziećmi. Poszli, ja
położyłam Szymcia, wykapałam się wrócili, pomogłam Julci, bo padała z nóg.
Poszłam spać.
W nocy przebudził / nie przebudził mnie taki okresowy
skurczyk, pokręciłam się, wstałam, wróciłam spać, po 3 znowu, tak jakoś coś tam
było, ale do 5 spałam. Potem już wstałam w sumie nic, ale jednak. Stwierdziłam,
że jestem strasznie głodna, więc zjadłam jogurt, zrobiłam sobie herbatę. I
postanowiłam… doczytać wykierowane strony z Chołuj o pozycjach J. Poczytałam. Uznałam,
że pójdę do wanny. Tu już obudziłam Ł. bo stwierdziłam, że jak coś to jak
zacznę wołać, to wszyscy wstaną, tylko nie mąż. Ł. przyznał się potem, że nijak
nie łapał co też ja mu mówię, ale za chwilę wstał i do mnie przyszedł. Długo nie siedziałam w wodzie, bo mi nie
podeszło uznałam, że chyba jedziemy powoli. Skurcze mniej więcej co 10 minut,
ale ale ale. Wizja - jak to dr określił
– porodu bardzo rodzinnego, z moim super dociekliwym najstarszym jakoś nie
bardzo.
Więc obudziłam mamę (mieszkają obok domy mamy połączone,
stąd czekałam do ostatniej chwili wzięła poduszkę i przyszła paść u nas, tata
wstał sam bo i tak miał jechać po zakupy plus wziąć Fra na zbiórkę – jak raz załatwiłam mężowi wolne w sobotę rano
od zbiórki, to mu poród wymyśliłam…) i goooo.
W samochodzie nastąpiła promocja – wszystko ustało. Ciche
miasto senne, mgliste, czad. Ł. stanął (podobnie jak z Szy) na najdalszym
parkingu i poszliśmy spokojnie okrążając calutki, wielki szpital, na rampę, na
izbę. Skurczy niet. W mojej głowie zakiełkowała myśl, że wrócę J. Wjechaliśmy na izbę,
doczekaliśmy się na położną – moment zmiany, więc chwilę zeszło, ale mi się NIE
SPIESZYŁO. I jak już się pojawiła, to skurcze elegancko wróciły. Położna miła,
zaczęła od sprawdzenia mnie, a nie papierów (tym mnie ujęła, różnie w służbie
zdrowia niestety bywa), na moje nieśmiałe, że może wcześnie, ale poprzednie
porody szybkie i nieschematyczne (regularność skurczy to ja tylko z I porodu
znam) radośnie oświadczyła, że skądże, tu ładne 4 cm i wszystko idzie dalej. No
to my też poszliśmy dalej, godz. jakoś 8 coś tam, salka porodowa, w tej samej
rodziłam Szymcia, z wanną. Przekazano mnie innej położnej, która podpięła ktg
uspokajając mnie – zaraz zapytałam, ile muszę leżeć - że chciałaby 20 min. nie więcej. Do
przeżycia, chyba tylko jeden czy dwa takie mniej fajne skurcze. Przyleciała
inna położna, pani K., że moja kochana położna B. już jedzie. Luz. Wróciła
jeszcze pierwsza położna i spytała, czy mam plan porodu. Nie, bo uznałam że
skoro będzie B. to nie muszę, a jak nie to zawalczę o co chcę. Ale widzicie –
przyniosła kartkę i zasugerowała, że możemy określić wszystko. Ja naprawdę
uważam że to fajny szpital, my taka prowincja J,
a wszystko fajnie. No to ustaliłyśmy, ona zaproponowała, że może w wodzie – to
ja prawie podskoczyłam (chciałam za każdym razem, ale przy Franiu nikt w mojej
opcji pooperacyjnej się na to nie zgadzał, przy Juli nie było czasu na nic, a
przy Szymciu miałam ideę stać i tak urodziłam). Więc piszemy – woda a poza tym
to jak najwięcej na stojąco lub jak ja wskażę. Reszta generalnie sprowadzała
się, że nie neguję niczego, ale na wszystko będzie moja zgoda. Położna poszła,
bo wezwał ją lekarz szefujący, który usiłował potasować porody. Nagle bowiem
zrobiła się górka. Ale ok., 4 sn na czterech salkach, więc tylko w razie
kolejnej będą myśleć, jedno cięcie cofnął na patologię drugie zaordynował na
salę i … czekać, aż tu będzie luka w porodach, lekarz doleci. Sobota poranek
godzina szczytuJ.
Ja wstałam, wrócił Ł., już w ubranku, z wodą dla mnie,
przybyła B. i natychmiast się zajęła różnymi rzeczami, my mieliśmy czas dla
siebie i Czwartusia. Skurcze narastały i były szybko, ale wciąż dość lekko
odczuwalne, Ł. masował mi plecy, piłam wodę i słuchałam, jak rodzi dziewczyna
obok. Pierwszy raz trafiło mi się SŁUCHAĆ, 2 x miałam pustą porodówkę, a raz
pełną, ale wszyscy za mną. I ona też – jak ja – krzyczała. Ale to nie był krzyk,
który by mnie wystraszył to było, no nie wiem, jak określić, była w tym siła. Po
chwili urodziła, a mi nalała się woda do wanny, więc B. wróciła zbadała mnie,
pęcherz pękł i stwierdziła, że mogę do
wody. Z drugiej sali a właściwie przejścia, gdzie położne mają kompa i punkt
dowodzenia, słyszę że lekarz mówi, że pójdzie na to cięcie. A na to B. do
niego, że no way ona ma tu 9 cm. To o mnie? Aż musiałam się upewnić.
To było faktycznie o mnie. Ale położne zostawiły tego
lekarza ZA DRZWIAMI (ach świat się zmienia, przy 1 i 2 byli – nic nie robili,
ale musieli, przy 3 nie doleciała). Było jak w piosence, co ją teraz radia
katują, a ja ją sobie uznałam na „moją porodową” już odpowiednio wcześniej:
będzie się działo, będzie głośno, będzie radośnie. I było choć samej mi trudno
w to całkiem uwierzyć. Bo oto zaczęły się już te skurcze mało fajne. Ale miałam
takie poczucie, że wiem, że czuję po co, że „się dzieje” właśnie. Problem
powstał, gdy pojawiły się parte, a ja jakoś nie mogłam ich jeszcze ogarnąć.
Wtedy zaczęłam się bać, pytać, czy dużo jeszcze. Ale wtedy położne zasugerowały
zmianę pozycji na chwilę, na jaką chcę, żebym na 1-2 skurcze coś zmieniła.
Rozumiecie, jak ciężko zdecydować się na przedłużenie porodu, ale im ufałam,
więc to zrobiłam, po prostu w tej wodzie przewróciłam się na bok. Położna K.
zasugerowała mi jeszcze podgięcie nogi, tej górnej. I szok, po 2 skurczach,
sama poczułam, że chcę się obrócić i już wtedy moje ciało współpracowało z
dzieckiem. Oczywiście krzyczałam, bo mi to pomaga ale mam nadzieję, że też to
nikogo nie straszyło. Tu miałam już dość, a jeszcze trzeba było przyhamować,
żeby nie pęknąć. Ale choć bolało bardzo, to jest to etap, że już wiesz, że
jeszcze tylko moment. I ostatni mój okrzyk to było JEEEEEST i to najpiękniejsze
uczucie, które gdy zapamiętałam po pierwszym dziecku, było dla mnie zawsze
decyzją na rzecz sn (pogodziłabym się z cc z konieczności, ale sama bym się nie
zdecydowała, z żalu za tą chwilą), gdy URODZIŁ SIĘ NASZ SYN. Od razu go
dostałam, a że Ł. stał tuż za wanną i mnie trzymał, to byliśmy tak w trójkę,
tak niesamowicie blisko. Rozumiecie – szczęście.
Na fali tego i z
Czwartusiem w objęciach łatwiej mi było wytrzymać resztę, bo tradycyjnie mój
organizm nie chce urodzić łożyska. Położne dokonały cudów, ale i tak
ostatecznie musiało być łyżeczkowanie. Trudno było, bolało, ale dziecko sobie
już trzymałam, poza króciutką chwilą, gdy na nie zerknęli, ale wtedy miał je
Ł.. Leżało na mnie, tylko w pieluszce, przykryte naszym niebieskim kocykiem, ja
owinięta ciepłą poszwą (kochana B. zagrzała mi ją na kaloryferze), Ł. z nami.
Potem leżeliśmy tak sobie dalej, co prawda na korytarzu (salkę już szykowano
następnej), ale na korytarzu traktu, więc cicho i spokojnie i miło, nielegalnie
strzeliliśmy fotkę komórą (aparatem ok., ale telefony zabronione) i
posłaliśmy mojemu tacie (czyli
starszakom przede wszystkim) i teściowej.
Teraz jak można się domyślić miotają mną nastroje. Baby
blues na całego, ale cóż można poradzić.
wtorek, 19 listopada 2013
niedziela, 10 listopada 2013
Stąd do końca miesiąca
Ale w związku z tym Chuda napisała do mnie o adres, no i zapytała o samopoczucie. Odpowiedziałam i sobie tu kopiuję bezczelnie, bo już doprawdy mało sił na cokolwiek.
Generalnie jesteśmy wraz z Czwartusiem na tzw. wylocie.
Na czwartkowej wizycie pan dr już nawet zrezygnował z zalecania zwiększenia
odpoczywania. Bo 2 wizyty wcześniejsze zalecał. Pan dr widać doświadczony, bo nie czekał, tylko od razu mówił:
Bo ja rozumiem, że Pani ma trójkę dzieci w domu, ale....
Ale ja nie idę na takie proste opcje i nigdy nie wysuwam takiego argumentu. Ja wlepiałam w niego wielkie oczy i mówiłam:
Będę się starała... Obiecuję, będę grzeczna. Moja mam określa mnie zmorą dla lekarzy.
Wracając do dr, to już nie kazał, aczkolwiek wyraził się, że za dwa tygodnie jeszcze by mnie zobaczył. Nie widzę problemu. Zresztą nie mam opcji na poród. Teraz robiłam z Franiem prezentację - do czwartku. Przy okazji zrobiła sobie Julcia.
Teraz Julcia chce w ramach przedszkolnego konkursu robić Jesiennego Stworka (materiały przyrodnicze, rany). Do 6.11 położna miała urlop - ok, nie rodziłam.
Mama chciała jechać na weekend z 11.11, też apelowała, żebym nie rodziła wcześniej - ok. (Doktorowi się podobało, uznał, że możemy odroczyć). Mama co prawda nie wyjechała, ale teraz w przyszłą sobotę robi imprezę i też nie chce, żebym rodziła, a zwłaszcza już do domu wróciła, bo wszyscy mi przelezą od niej, a noworodków nie preferuję w tłumie.
Jeszcze 3 dni temu nie miałam torby spakowanej, bo nie mam do niej potrzebnej połowy rzeczy - na poziomie Czwartusia mój mąż ma totalny luz jak widać. Ale we wtorek noc była ciężka, dziecię się szarpało, wreszcie, jakby sznurki zerwano i rano się okazało, że brzuch zjechał. Donoszę o tym mężowi na skypie, a on na to:
Czy to znaczy, że trzeba "get ready?"
Hmm, fakt, że była to połowa 38 t.c. go nie natchnął.
Ale
cudna córka ma zmobilizowała Ł. do pakowania i zakupów i obecnie
brakuje mi tam tylko książek. No muszę dołożyć, książka przybór
pierwszej potrzeby.
Rodzina wybrzydza też w temacie godzin porodu. Najlepiej byłoby wieczorem, jak położę dzieci, albo rano, jak je Ł. zawiezie do placówek.
Koleżanka na religii pytała, czy może JA mam jakieś preferencje. No skąd, ja tam w ogóle nie mam chęci .
Ciężko mi i niewygodnie, ale taki maluch w brzuchu... będę tęsknić, no.
My jesienni:
sobota, 26 października 2013
Julcia dziewuszki, czyli urodziny
Przed czasem, bo w porze właściwej przewidziałam poród. Ale dzięki temu była pogoda cudna i połowa imprezy na polu.
Imprezka byłą tym razem księżniczkowa, szukano skarbu z takimi wskazówkami (plus rysunki, ale tu nie wklejam).
Imprezka byłą tym razem księżniczkowa, szukano skarbu z takimi wskazówkami (plus rysunki, ale tu nie wklejam).
1. W zamku Julci serdecznie witamy i na
przygodę zapraszamy.
Księciu
pierwszą wskazówkę wręczamy.
Jeśli
skarb pragniesz mieć, udział w niej koniecznie weź.
Uwaga:
Smoków nie będzieJ
2. Szukajcie wskazówki na dziedzińcu z tyłu
pod kołami największej srebrzystej karocy.
3. Co takiego się przydarza, gdy księciu
lub księżniczce żabę na drodze spotkać się nadarza?
Odp.
……………………….
Skoro
już wiecie, żabę właściwą szybko znajdziecie.
Szukajcie
znaków na ziemi, żaba z pewnością nie wyjdzie z podziemi.
4. Z
pieca czarownicy umknąć się im udało, ale sznura tych dwoje sobie nie
rozwiązało
Musicie
pomóc Jasiowi i Małgosi
Jeśli
w minutę na linię zespoły wszystkie wrócą,
Kolacyjne
pomysły czarownicy na pewno ukrócą.
Potem
wskazówki 5 szukajcie, ale od posłańca tekst najpierw wydostańcie.
5. Wskazówka następna w gałęziach bzu się
kryje.
6. Kopciuszek na bal pojechać chciała, ale
macocha robotę jej dała.
Czy
miłe rączki wasze rozdzielą groch i kaszę?
(a
może jednak fasolę dać zaproponować sobie pozwolę).
Wskazówki
potem szukajcie, tata księżniczki wam jej dostarczy.
7. Wskazówka ósma się nam ukryła, tam gdzie
choinka srebrna nam obrodziła.
8. Krasnoludki się martwią, gdy jabłonie
widzą,
A
nawet łez się wcale nie wstydzą
Boją
się chyba o Śnieżkę?
A
może jak dzieci jabłuszka zębami chwycą
To
złe skutki czarów szybko odwrócą?
9. Czy mili goście nam nie osłabli?
Z
głodu nie padli?
Zła
wróżka układa nam góry i rzeki,
Każdy
z nas jeszcze od skarbu daleki.
Szczęśliwie
dobra wróżka na poczęstunek do zamku zaprasza
Lecz
o ubranie koron każdego się uprasza.
MACIE
KORONY???
Jak
to nie?????
Trudno,
w komnacie, gdy już wejdziecie,
Wszystko
do koron zrobienia znajdziecie.
10.
Skoro
już zjedli panowie i damy, to w dalszą drogę zapraszamy
Prosimy
na górę,
by
znaleźć wskazówkę nie musicie patrzeć w chmurę.
Tylko
na okna.
11. Dzielni wędrowcy się zabłąkali, aż w
okolice bieguna dojechali.
Lecz
lód się łamie i kra powstaje
Tylko
pomoc wzajemna szanse na ratunek daje.
12.Teraz w Egipcie są nasi wędrowcy
Ach
tyle trudu, by skarb zdobyć obcy
Dwie
mumie trzeba koniecznie wywołać
By
cześć następną mapy zdobyć zdołać.
Lecz
pamiętajcie książęta kochani
Bałaganu
mumie zostawić nie mogą ANI ANI.
Potem
znowu ojca księżniczki o wskazówkę proście.
13.Ostatnie zadanie na drodze do złota
Sprawdza
na ile do wspólnej pracy jest w was ochota.
`4.
Brawo! Brawo! Brawo!
Lecz
i na koniec kłopoty czyhają.
Zła
czarownica rzuciła skarb w morza odmętki,
Szukajcie
morza błękitu w dole
Ale
nie przy stole!!!
Całowanie żaby |
Jaś i Małgosia |
Sortowanie "maku i popiołu" czyli fasola i groch |
Jabłuszko Śnieżki |
Torty dla królewien. "Tort" wymyśliła sobie Ju |
Ucieczki na krę |
Coraz mniej kry |
Mumia |
Łowienie skarbu |
Subskrybuj:
Posty (Atom)