piątek, 2 lutego 2007

Dwulatek

Bunt dwulatka szaleje. Generalnie mamy grzeczne, uprzejme, obficie szafujące słowami "pjosie" i "doma" dziecko. Równolegle w dziecku szaleje przekora i walczy o granice. My też walczymy.
4.30 - Siajo postanawia, że chce picie i wyjść z łóżeczka. Ponieważ jest to za wczesna pora (może do nas przyjść, gdy jest już jasno - na przytulanki oraz poranne picie, ale zbyt wczesne zabranie powoduje, że dziecię nie śpi, za to przyzwyczaja się i potem coraz wcześniej chce wyjść z łóżeczka. Stąd nasze starania by mniej więcej do 7 spał u siebie), Tata otula go i zapewnia, że jak będzie jasno to wstanie. Normalnie Siajo obraca się do Lali i śpi. Dziś - nie. Wstaje i krzyczy. Długo niestety, ale cóż. Nie możemy go zabrać, gdy krzyczy, bo niestety zbyt łatwo łapie, co działa. No to nikt nie śpi.
Rano - pogadanka i "psiepjasiam".
Niestety po południu kolejna walka - nie chcemy dać kuzynowi zabawek (choć typowo zawsze się dzielimy).
Może przez tę chorobę jest bardziej rozdrażniony. A może akurat szczyt buntu mamy.
Co robię? Nigdy nie krzyczę (nie jestem taki anioł, po prostu widzę jak mu się udziela moje zdenerwowanie, wypracowałam stoicyzm, w domu luz, gorzej, gdy poza domem - na razie na szczęście bardzo bardzo rzadko), cicho i spokojnie powtarzam, że coś tam będzie, jak się uspokoi lub, że niestety czegoś nie można. I nie odpuszczam aż do przeprosin i obietnicy poprawy. Najczęściej siedzę obok, gdy już pierwsza furia minie, tłumaczę i przytulam.
Nie jest łatwo. Ale zawodowo widzę zbyt wiele dzieci, które takie wyznaczanie granic dopiero w szkole mają.
Mimo tej świadomości jest trudno. Najłatwiej jest z niemowlaczkiem, potem zaczynają się schody :)).

czwartek, 1 lutego 2007

Nie ciciał

Misz Uszatek poszedł spac,trwają niegocjacje o jedne Misie, mamusiu, jedne misie, tatusiu.
- A był Siajo grzeczny?
- Biiiił dzieeećny, biiił. Nie ciiiiiiciał.

No nie, racja.

Tewje mleczarz:

wtorek, 30 stycznia 2007

Retoryka

Maluch włazi mi na kolana, obejmuje łapkami, przekrzywia głowę i
Mamusiu bajdzo pjosie majutki jicek tawy.
Złazi, biega, po chwili to samo
Jesce djugi mamusiu bajdzo pjosie.

***
A dziś rano z łóżeczka dobiega:
Tatusiu nie ma dziuji, nie ma dziuji, siutaj dziuji pjosie, pjosie.
W końcu Ł. wstaje i interweniuje.
Ręka mu wyszła z rękawa i nie umiał włożyć.

***
Bilans dwulatka: wzrost 90 centyl, waga 75.

***
Wirus lub nie-wirus trwa. Badania. Ale jest lepiej, apetyt dziś wreszcie wraca. Więc liczę na dobre wyniki.

poniedziałek, 29 stycznia 2007

Sanki

Nabyliśmy nowe, duże (dzięki ci Allegro, w sklepach takich nie było) sanki. Pierwszy dzień sanki musiały stać koło łóżeczka. Teraz już mogą stać w ganku. Wczoraj zabraliśmy dziecię na Prawdziwe Zjazdy. Bo takie sanki dla niego, z rączką do pchania, to już od roku mamy.
Zjeżdżaliśmy. Zasadniczo było to dla mnie i Ł. świetne ćwiczenie kondycyjne. Czasem bowiem trzeba było Siaja wnosić na górkę. Ł. sobie radził z nim i sankami, ale mi ciężej, więc ja jak jechałam, to Ł. odstawiał sprint na dół.
Potem był kolejny bałwan.
Ale najlepsza zabawa to rzucać śniegiem mamusię. Rzucający nabiera śniegu, zbliża się do cierpliwie czekającej ofiary (ale stosownie przerażonej)i bardzo starannie wklepuje kulę śnieżną w lewą nogę. Tylko lewą. Prawa nie jest nawet tykana. Czasem - podpatrzywszy, jak rzucam w Ł. śniegiem - mały rzucacz wykonuje to inaczej. Staje jak dyskobol czy raczej taki rzucający młotem, robi potężny zamach i otwiera rączki. Śnieg spada na ziemię ofkors, bo rączki są otwierane po ZAKOŃCZENIU zamachu. Jak dotąd nie zauważyliśmy problemu.