poniedziałek, 29 stycznia 2007

Sanki

Nabyliśmy nowe, duże (dzięki ci Allegro, w sklepach takich nie było) sanki. Pierwszy dzień sanki musiały stać koło łóżeczka. Teraz już mogą stać w ganku. Wczoraj zabraliśmy dziecię na Prawdziwe Zjazdy. Bo takie sanki dla niego, z rączką do pchania, to już od roku mamy.
Zjeżdżaliśmy. Zasadniczo było to dla mnie i Ł. świetne ćwiczenie kondycyjne. Czasem bowiem trzeba było Siaja wnosić na górkę. Ł. sobie radził z nim i sankami, ale mi ciężej, więc ja jak jechałam, to Ł. odstawiał sprint na dół.
Potem był kolejny bałwan.
Ale najlepsza zabawa to rzucać śniegiem mamusię. Rzucający nabiera śniegu, zbliża się do cierpliwie czekającej ofiary (ale stosownie przerażonej)i bardzo starannie wklepuje kulę śnieżną w lewą nogę. Tylko lewą. Prawa nie jest nawet tykana. Czasem - podpatrzywszy, jak rzucam w Ł. śniegiem - mały rzucacz wykonuje to inaczej. Staje jak dyskobol czy raczej taki rzucający młotem, robi potężny zamach i otwiera rączki. Śnieg spada na ziemię ofkors, bo rączki są otwierane po ZAKOŃCZENIU zamachu. Jak dotąd nie zauważyliśmy problemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz