Nabyliśmy nowe, duże (dzięki ci Allegro, w sklepach takich nie było)
sanki. Pierwszy dzień sanki musiały stać koło łóżeczka. Teraz już mogą
stać w ganku. Wczoraj zabraliśmy dziecię na Prawdziwe Zjazdy. Bo takie
sanki dla niego, z rączką do pchania, to już od roku mamy.
Zjeżdżaliśmy. Zasadniczo było to dla mnie i Ł. świetne ćwiczenie
kondycyjne. Czasem bowiem trzeba było Siaja wnosić na górkę. Ł. sobie
radził z nim i sankami, ale mi ciężej, więc ja jak jechałam, to Ł.
odstawiał sprint na dół.
Potem był kolejny bałwan.
Ale najlepsza zabawa to rzucać śniegiem mamusię. Rzucający
nabiera śniegu, zbliża się do cierpliwie czekającej ofiary (ale
stosownie przerażonej)i bardzo starannie wklepuje kulę śnieżną w lewą
nogę. Tylko lewą. Prawa nie jest nawet tykana. Czasem - podpatrzywszy,
jak rzucam w Ł. śniegiem - mały rzucacz wykonuje to inaczej. Staje jak
dyskobol czy raczej taki rzucający młotem, robi potężny zamach i otwiera
rączki. Śnieg spada na ziemię ofkors, bo rączki są otwierane po
ZAKOŃCZENIU zamachu. Jak dotąd nie zauważyliśmy problemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz