piątek, 26 stycznia 2007

Dziś

wczoraj byłam nieszczęśliwa, rozżalona i zbuntowana. Na fali tego buntu miałam nawet zamiar nie zrobić obiadu. Bez sensu i dziecinne nie?
Ale poszliśmy rano na sanki i rzucać się śniegiem. I zrobiło się lepiej. Po pierwsze trochę poprawiłam sobie perspektywę - myśląc np. o chorym imienniku Małego z innego bloga :((.
Po drugie - wierzę, mocno wierzę, że będzie dobrze, że drugi maluch nas w końcu zechce.

***
Wieczór natomiast był straszny. Miałam wyjść na 45 min. zrobić zaliczenie studentom. I nagle - to było straszne, tak nagle, Maluch się zatruł. Trzymałam przelewające się przez ręce dziecko i jakbym na piecu siedziała; z minuty na minutę cieplejsze aż do bardzo wysokiej temperatury. Wezwanie Ł., pilne telefony i koleżanka zgodziła się zostać w pracy i zrobić zaliczenie, kochana. Leki, trzymanie na koalnach i kołysanie. Naprawdę myślałam, że zaraz pojadę z nim do szpitala. Tylko, że pediatryczny u nas nie jest fajny. Powolutku się poprawiło. Teraz już śpi. Ja czekam na kawę, bo ogarnęło mnie takie zmęczenie, że trudno mi się ruszyć z miejsca. Mam nadzieję, że już po wszystkim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz