Ostatni tydzień czerwca. Wakacje za pasem i świetnie, ale na
razie jeszcze trzeba swoje łezki uronić. Szymcio przestaje być maluszkiem, ale
miejmy nadzieję, że oznacza to tylko zmianę sali. Bo jeśliby nim jednak został,
czyli z racji bycia jednym z najmłodszych, to jednak bym się nie cieszyła.
Jakoś. Bo choć panie tam będę Franiowe, więc super (ale i Julcio-Szymciowe są
kochane), to płaczące nowe maluchy, znowu wszystkie początki i mało wyjść. No nie chcielibyśmy. Ale on
przynajmniej zostaje.
Bo Julinka kończy i obie to przeżywamy. Może nie tak wprost,
jak Franuś lat temu trzy, do niedawna wciąż mówiła o szkole, ale gdy nadszedł
koniec to się zaczęła trochę rozklejać. Aż poprosiły z koleżanką, że 30.6,
czyli w poniedziałek, gdy myślałam, że już nie będą, też chce być. Moja
starszaczka wraz z kolegami i koleżankami pięknie wystąpiła. I znowu ta
piosenka: „Było nam dobrze, było nam miło i jest na przykro, że się skończyło”.
Ano właśnie. Bo ja też lubiłam mieć przedszkolaczkę, eeeeeech.
Dodatkowo 8 czerwca był fantastyczny występ w DK, na specjalnie wynajętej sali. Trzeci rok
tańców dobiegł końca i też mi smutno. Tak źle mi z tymi zmianami.
I Franio. Patrzyłam na jego klasę, I-III się skończyło, te
maluchy sprzed 3 lat tak urosły, mój „maluch” też 147 cm wzrostu! I dalej nic
szkolnie nie wiemy, choć tyle, że klasy nie rozwiązują (bo parę osób zmienia
szkoły), ale kto ich weźmie. U Julci też nic nie wiadomo, za co akurat możemy
„podziękować” MEN-owi.
No ciężki tydzień za mną, więc czym prędzej wskakujmy w tryb
wakacyjny, choć nie jest łatwo, gdy wszyscy w domu, a potrzeby i możliwości tak
różne.