sobota, 24 maja 2014

Jutro



Gdy Julcia – zresztą z szerokim uśmiechem na buzi i triumfalnym podskokiem – odchodziła dziś od konfesjonału, zobaczyłam na jej policzku ślad pasty do zębów, pozostałość po zamaszystym myciu zębów. Poczułam, że to takie mrugnięcie okiem od Niebios J
Bo przez rok biegaliśmy z Ju na religię, modliliśmy się, jak zawsze różaniec i roraty, czytaliśmy książki o Komunii. Krawcowa uszyła sukienkę, kupiłyśmy buty, wstążkę do włosów. Walczyliśmy na froncie duszy, zwłaszcza ostatni tydzień był jakimś ciężkim atakiem, ostatnim wysiłkiem, by tuż przed Komunię zepsuć coś w naszej rodzinie.
Ale  - także i przez to wszystko – jeszcze wyraźniej wiem, że sami nie ogarniemy wszystkiego. Zrobiliśmy tyle, ile się dało. Niewiele. Ale resztą zajmie się Wszechmocny.  I jutro wszystko będzie dobrze, nawet jeśli znowu zostanie pasta na policzku.


środa, 21 maja 2014

Majówka raczej mało fajna

Dopiero powoli dojrzałam, żeby opisać długi majowy weekend. Poza 1 maja, który był cudny, był nasz tradycyjny grill firmowy, 10 dzieci, grillowanie w ogrodzie, Jasiek na kocu, ech.

Ale potem. niech będzie relacja z postów z pewnego forum, gdzie dwa wątki szturmowały niebo tym razem w naszej intencji.

2.05
Proszę pomódlcie się za naszego Frania. Niespodziewanie trafił dziś do szpitala, ma małopłytkowość, u niego 1000 przy normie 150 tys. Ściągają mu preparat do przetoczenia a Katowic, pomódlcie się proszę, by potem ruszył przyrost, jak nie to mówią o przewożeniu na klinikę w Katowicach . Reszta potem.

Wieczorem
Dziękuję dziękuję dziękuję

Czasami coś dzieje się totalnie niespodziewanie. Wczoraj mieliśmy naszego tradycyjnego grilla wielodzietnego, trzy rodziny, 10 dzieci. Zaczęliśmy o 14, ale i tak skończyliśmy tradycyjnie o 22 . Pogoda super, wszyscy szaleli. Dziś plan była na nie za wielką górę (w obrębie miasta nawet, czyli Kozia Góra, 683 m n.p.m.).
Już wczoraj Jula zauważyła, że Franio ma takie kropki pod okiem, takie czerwone. Ale że w środę fiknął z roweru w rów, to myśleliśmy, że może roślina jakaś. Wieczorem zauważyłam, że w oku jednym ma też takiego krwiaczka, dwie kropki. Rano się połączyły i zaczęliśmy się martwić. Najpierw plan był na izbę okulistyczną po południu. ale zobaczyłam, że ma to też na rękach, brzuchu i plecach. I poza tym nic, samopoczucie ekstra, apetyt też. No to tel. do przychodni, owszem dr jest, do 11, tylko chore dziś, no to jedziemy. Ustaliliśmy, że jedzie Ł., a ja pakuję resztę i jadę na miejsce zbiórki (mieliśmy iść z koleżanką i jej synem, rówieśnikiem F.). Wyjedżamy, tel. Ł., że jednak na izbę. A jak nasza dr mówi szpital, to nie ma gadania, ona jest totalnie niewyrywna. No decyzja - oni tam idą, a my ruszamy. No i ich przyjęli, pobrali krew. Wyszło tych 1000 płytek na potrzebne 150 tys., więc krew na grupę i do Katowic po preparat. Fra ma A Rh -, litera po mnie, znak po Ł. Myśmy na górkę weszli, ja z Jaśkiem, odchudzony drastycznie plecak wzięła koleżanka, jej syn ich, Jula część. Poszliśmy, bo nie było żadnej opcji, że Ł. w tym czasie szpital opuści, czekał na wizytę (słuszne to było, ordynator mu wszystko objaśniła). A dzień z resztą trzeba było spędzić, Jula i Szymon bardzo się przejęli szpitalem F., więc lepiej było iść. O 14 wróciliśmy, chwile potem Ł. i ja pojechałam ze średniakami (nie było opcji, że nie, musieli i już, Jula cały czas chce coś zrobić dla Frania, wzięła mu maskotkę, karty piłkarskie, znalazła wskazany jogurt. Obejrzeli odcinek Krew z Było sobie życie, bo chcieli po tych płytkach).
Potem załatwiłam z nimi zakupy, położyłam Jasia i pojechałam znowu do F. Akurat mu podpięli te płytki i dr odsiadywała kluczowy kwadrans.
Powiedziała, że przyczyn jest mnóstwo: alergia, chemia (a była malowana szatnia w szkole, garaż u nas), infekcja (prawie 39 w Wielki Czwartek) albo idiopatyczne. Raczej nie do wyjaśnienia, trzeba poprawić i monitorować. Albo mu ruszą po przetoczeniu albo nas wywiozą do Zabrza, bo oni więcej nie mogą. Cały personel miły i życzliwy, bardzo.
Płytki kapały, ja grałam z F. w wojnę, niestety zaczęło go sypać, bąble jak po pokrzywie. ja po pielęgniarkę, ona natychmiast wyłączyła, po dr. Dr zarządziła hydrokortyzon, ale nie wypinać go, czekamy. Poleciała na konsultację z tą ordynator. Tamta ustaliła, że próbujemy po kwadransie, ale jeden bąbel i stop. Ale jak z radością stwierdziła dalsze półgodziny później pielęgniarka - dotrwaliście. Dalej do obserwacji, ale płytki weszły. No i pojechałam do domu, a na noc teraz jest Ł., wziął sobie krzesełko rozkładane.
Jutro badania, niech płytki pędzą.
Fra w dobrym nastroju, zostawiłam mu telefon, książki, gry, jogurt i kompot truskawkowy.

3.05
No niedobrze. Tylko 9 tys. Po przetoczeniu. Załatwili miejsce w klinice, czekamy na płytki do jeszcze jednego przetoczeniu i potem go przewożą. Jula płacze. Ja staram się nie

4.05 koło północy
Bardzo dziękuję i proszę o jeszcze, niech te płytki wystartują w końcu. W klinice już nie przetaczają, przetaczanie jest ogólnie doraźną metodą ratowania przed pogorszeniem i np. krwotokami wewnętrznymi. Na szczęście usg czysta. Inne wyniki krwi też dobre, tylko płytki. Więc dostał immunoglobulinę, ma ieć 80 jednostek, dziś było 20 - żeby nie wystąpiła reakcja alergiczna, to dają powolutku. Dodatkowo hydrokortyzon, żeby jednak nie ryzykować. I najsympatyczniejszy lek - od tego zresztą zaczął wczoraj - rutinoscorbin - na wzmocnienie naczyń. Nic nowego się nie pojawia, niech tylko szpik sam zacznie produkcję. Przy przyjęciu w klinice miał 16 tys., ale mu przetaczali w południe.
Liczba, jaką chcemy to przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy, a jeszcze lepiej ponad 100.
L. siedzi z nim w Zabrzu, my tu. Ciężko, Julcia popłakuje, więc Szym też. A jak nie to nie słucha, rozrabia - tak rozładowuje emocje. Razem pobawili się tylko w szpital, zbudowali sobie z lego, karetką był koń zaprzężony w taczki. Na NFZ czy cuś?
Potem wzięłam ich na taką małą salę zabaw, pogonili i było lepiej, ja zjadłam ciacho z bratem i bratową, którzy dojechali.
Teraz naszykowałam wszystko na jutrzejszą komunię kuzynki, piszę i lecę spać.  

4.05, wieczorem
W południe było 24 tys.!!!! Wg lekarza w klinice to już jest jego produkcja. Jesteście fantastyczne! Komunia piękna, choć cały czas chciało mi się płakać. Raz z racji komunii, ale miałam od rana spad psychiczny. No ale mój brat pojechał do kliniki z żoną i zastąpił Ł., który dotarł na styk, przebrał się po drodze i był z chrześnicą i z nami. Potem rodzina Ł. oraz szwagra otoczyła mnie trochę ciepłem i już mi lepiej. Ł. znowu w klinice. Fra powoli już zaczyna czuć się związany (ma - takie ładne określenie - reżim łóżkowy), bo dopóki nie będzie właściwego poziomu, to każdy uraz to ryzyko krwotoku wewnętrznego, którego szczęśliwie na razie uniknął). Rtg czyste, więc rozpoznanie kliniki to "małopłytkowość przypadkowa, wtórna". Chwilę temu dzwonił Ł., że dr w końcu dotarł wieczornie. Dodatkowo powiedział, że to, że produkcja ruszyła, a inne parametry dalej są dobre świadczy, że szpik cały czas działa dobrze, wirus uszkadzał i niszczył płytki jak to dr określił "na obwodzie" , czyli we krwi.
Dalej nie czytam netu, zostaję więc z tymi info i liczę, że będzie dobrze.

O, Lula śpi, muszę ją zanieść na górę (nie chciała zostać w pokoju, gdy szłam na dół, palić w kominku, ale przynajmniej to wyhamowało płacz za Franiem, były tylko łezki w oczach.


Dalej było już coraz lepiej. 5.05 wrócili w nocy moi rodzice, od niedzieli pomogli też teściowie. A w środę 7.05 było 128 tys. i Frania wypuścili.

Dalej robimy kontrolne badania. Śledzimy go z niepokojem. Równocześnie  kroczek po kroczku (choć dla niego i tak za wolno) oddajemy Franiowi jego życie. Najpierw spacer, hulajnoga, rower, tylko powoli, pamiętaj. Potem szkoła. Plastyka w DK. Ministrantura. Dziś basen. W kolejce WF i gra w piłkę.