jakby biedronki nim powoziły...
Siedziałam wczoraj z dziećmi na huśtawce, po południu, część dnia spędziliśmy na urodzinach dwóch koleżanek, potem byli zmęczeni, więc czytaliśmy na kocu i na huśtawce właśnie.
Tego lata Julcia stała się cyklistką. Niespodziewanie, bo nie mieliśmy żadnych planów, by ją uczyć, ot chciała popróbować, więc Ł. odkręcił boczne kółka z rowerka Frania, kilka razy z nią chwilę popróbował. Potem wylądował z nogą w gipsie. Pokazali, że owszem z metr-dwa się utrzymuje. W połowie czerwca Jotka zapragnęła treningu, więc wzięłam rowerek, ale chwila moment i nie mogłam już jej dogonić. Jeździ uroczo, taka mała zawzięta. Często w sukience, wtedy płynie na tych swoich dwóch kólkach. Kask, spod kasku jasne włosy.
Tego lata Franio zaczął potrafić śmiać się z samego siebie. Wciąż jeszcze dużo ostrych burz siedmiolatka, zarzuty płyną wtedy szeroką strugą, ale coraz łatwiej wyjść, pomóc, a często - nie dopuścić.
Tego lata Szymcio zaczął budować zdania. Wreszcie nazwał swoje rodzeństwo, F. przewidywalnie został Nianiem, ale Julcia niespodziewania - Bi. Sam Najmłodszy mówi o sobie Mi.
Nasz Mi potrafi z nas żartować - nie umie wciąż powiedzieć dziadek w żadnej wersji, a zapytamy "kto to jest" marszczy śmiesznie nosek, uśmiecha się szelmowsko i rzuca: Tata... Mama... MamatataAm!
Wszystko co znika z jego pola widzenia jest usypiane. Ciuf ciuf niny, Miau niny. Świat zasypia iśpi do momentu, gdy to dziecko ze starej fotografii, ten minimini z płowymy loczkami, do niego nie wróci. Szymcio powinien nosić aksamity z kryzą albo marynarskie ubranka, jest jak wycięty z książki przedwojennej.