Kolejny raz w przedszkolu był już całkiem fajny.
Co prawda zaczęło się nie tak całkiem…:
[Idziemy ścieżką do budynku]
-Mamusiu ja najpierw będę płatał za tobą.
-A nie możesz potem płakać, w domu, na przykład.
Nie, Siajo nie zgadza się na przeniesienie płaczu;).
Ale w szatni najpierw negocjuje tamtą saję, bo tam są zabawki,a w tej nie ma ziadnej zabawti, mamusiu, ciałtiem puśta jest.
W tej chwili pani niesie siatkę z zabawkami. Niestety widzę to ja, syn nie, więc nie chce się dać przekonać.
Ale ostatecznie podchodzimy – sprawdzić.
I jeeeest – piłka, czyli naj, naj, najukochańsza zabawka.
Siajo wchodzi i jest OK już, całkiem.
Jeśli chodzi o rodziców, to sytuacja się normuje i uspokaja, więc to też ułatwia.
Tylko „negocjujący” Igorek dalej walczy. Tym razem z babcią dociera też
mama. Obie próbują go przekonać, czyli – podstawa – najpierw pozwalają
zjeść ciasteczko (takie niby kanapka). Igorek się absolutnie nie zgadza,
spędza godzinę w szatni. Potem wydaje się, ze sukces – mama go ogłasza –
bo owszem idzie do sali – na drugie śniadanie. Po śniadaniu rozpłakał
się, wyszedł i w końcu opuścili przedszkole. Żal go, bo widać, jak jest
coraz bardziej zbuntowany i zagubiony, sam już nie wie. Pierwsze dwa
razy jeszcze się bawił, jakoś szło, bo wiedział, że ma tam wejść. Teraz,
gdy wszystko stało się jego decyzją, wygląda, ze już nie wie, co robić.
Babcia twierdzi, że lubi się bawić z dziećmi.
Siajo musiał się natomiast dobrze bawić, bo nie powiedział, ze chce
siusiu (zdarza się właśnie, gdy jest tak fajnie, że żal mu przerywać).
Dobrze, że zawsze biorę na zmianę;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz