poniedziałek, 24 września 2007

Pon

Ja się już bardzo staram nie uprzedzać do tych poniedziałków, ale one są uprzedzone do mnie.
Dzisiejszy był straszny.
Całe śniadanie Frania wróciło na mnie i dywan. Niestety także syropy, które dałam mu na kaszel :( . Musiałam go nieść do i z wanny i to właściwie mnie tu najbardziej zmartwiło, bo reszta szybko opanowana.
Koleżanka świadomie lub mnie wbiła mi szpilę związaną z pracą, ale chyba jednak przypadkiem.
To były jednakowóż drobiazgi.
To co spowodowało, że dzień stał się straszny, to krótki spacer z butelkami do pojemników segregacyjnych.
Franio jest nauczony, że jak coś jedzie to na bok. I stosuje się do tego, nawet w takim stopniu, że czasem spoooro czekamy.
I dziś też stanął z boku.
Tylko potem postanowił chyba, że bok z drugiej strony jest szerszy, albo co.
I wyskoczył na uliczkę tuż pod koła.
Na szczęście jadący maluchem nasz majster nie pędził i zahamował.
Nic się nie stało.
Ale mogło.
Pilnuję, pilnuję, ale zawsze może :( .
Sąsiadka wszystko w domu rzuciła i wyleciała nas pocieszać, bo ja mam dobrych sąsiadów.
Franio nie bał się, bo niestety werbalna informacja o niebezpieczeństwie średnio działa.
Ale wystraszył się, że ja płaczę. Omówiliśmy, ile się dało. Ustaliliśmy kolejną regułę. Czy mogę coś więcej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz