Ponieważ w poniedziałek lało i nic innego nie chciało się zrobić,
udaliśmy się do centrum hadlowego, gdzie jest smyk i empik i inne fajne
sklapy. I kawiarnia. Maluch był niestety w nastroju ciężkim - bo ida
czwórki. Tzn.: od euforii (podświetlana fontanna i udało się rękawki
zamoczyć) do furii (zawsze, gdy nie może czegoś dostać, co AKURAT pilnie
pragnie). I tak np. w empiku przerobiłam PO RAZ PIERWSZY rzucanie się
na podłogę. Tzn. już tak robił, ale nie w miejscu publicznym.
W sklepie z butami babcia chciała mierzyć, więc zabawiliśmy dłużej.
Misiu porwał taka dłuuuugą łychę do butó i z nia chodził. Więc po
szczęśliwym nabyciu butów przez babcię rozpoczęłam negocjacje:
- Oddaj proszę, idziemy papa.
- Nie. (Treściwie się wypowiada, zwłaszcza, jak czegoś nie chce).
- Proszę...
W tym miejscu Maluch już uznał, że nic z porozumienia nie będzie i w
nogi. Z łychą. Wyleciał ze sklepu, ja i Ł. za nim. Zabraliśmy łyżkę, Ł.
poszedł z Misiem do fontanny, ja wracam, że by oddać.
Jak Misiu wybiegał, to żadnego wycia nie było. Ale jak wracałam to już owszem...
Mój tata swierdził, że Maluch jest za mały do czujników. Muszę to rozważyć na wypadek pięknych rzeczy u Kruka :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz