środa, 6 grudnia 2006

Wieje

Poszliśmy na spacerek, ale wiatr nas zmęczył, więc tylko wyrzuciliśmy butelki do pojemników i wracaliśmy. Siajowi wiatr nie pasował, poinformował mnie, że jeje moćno, jąćki i upierał się przy niesieniu. W tej sytuacji dla mnie też wystarczył krótki spacer :)). Nie ma to jak halny.

Dziś ciąg dalszy Mikołaja. W sobotę był pierwszy - bo wujo musiał potem jechać.
Niebacznie zaproponowałam zerknięcie przez okno, czy Mikołaj idzie i katastrofa. Maluchowi łzy leciały jak groch, on się boi, nie chce,
Nie chce tubka.
(Bo prosiliśmy Maja o kubek w zamian za stłuczony.)
Niedziećny Siajo jeś.
(To z kolei efekt informacji, ze św. Mikołaj przynosi prezenty grzecznym dzieciom.)

Kompromisem okazało się ustalenie, że Maj zostawi prezenty na polu i pojedzie do "swojego domku".

Teraz staramy się tematykę oswoić, aczkowiek po prezentach to Siajo przychyla się do zdania, że Maj dobji.
(Ale jak widzi obrazek w książeczce to prewencyjnie cofa się o krok).

Niemniej prezenty lubi. Nie tylko swoje...

Skarpetki są moje, ale na razie nie chce mi dać ich nosić... Małpki ostro są karmione bananami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz