No więc obiad zrobiłam. Drożdżówkę też, wnioskując, ze pożarta w tym
samym dniu, to wyszła. O północy skończyłam poprawiać te egzaminy (wrr) i
posłałam oceny do konsultacji koleżance z ćwiczeń. Poszłam spać
przed`1.00. Franio obudził się o 5.00 ;).
A na dru dzień rano energetyka zabrała prąd. Bez uprzedzenia i do
14.00. Śniadanie bez herbaty. Wyników nie szło posłać i 80 studentów
nachodziło sekretariat, kiedy będą. Sekretariat aż tak studentów nie
kocha, żeby się przejąć, ale tam zdawała dyrektorska córka i
wicedyrektorski syn, więc sekretariat zadzwonił (!), jakie dostali oceny
haha.
Franio był nie do wytrzymania, bo:
1) wstał jak wstał,
2) pogoda pod psem,
3) miał obejrzeć jedne misie (jak miałam posłać wyniki) i wtedy zabrało prąd...
4) taki dzień był po prostu.
Uff
Na popołudnie mieli być goście i groziło, że dostaną same wiśnie, a anie
placek (placek szłoby kupić, wiem, bez przesady, ale miałam dość).
O 13.30 prąd oddali.
Placek upiekłam.
Sprzątnęłam kuchnię, łazienkę i przedpokój.
Napisałam Ł. że to zrobione, a jak wróci, to zostawię wszystko jemu i pójdę w siną dal ;).
Chciał ze mną raczej niż z gośćmi, poza tym zjadłam coś i poprawiło mi się :)).
Nie uciekłam. Mąż i brat dowieźli drugi placek i było w sumie bardzo fajnie.
Dziś Franio wstał dopiero o 5.40 ;) i deszcz pada z przerwami, nie ma egzaminów tylko tekst do korekty (ale we wtorek też był plus egzaminy i analiza do zrobienia (j.w.). Od razu lepiej nie?
Dzidziuś jubi być głastany mamusiu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz