niedziela, 24 września 2006

Wycieczka

Pojechaliśmy ze Smykiem na Szyndzielnię. Kolejka linową. Najpierw trzeba było poczekać w kolejce (bardzo naiwnie myślałam, że ludzi nie będzie, bo ja tą górkę mam w kontekście nart), ale znieśliśmy to jakoś. Ale potem... Oczy szeroko otwarte i prawie nam Siaju nie oddychał. Jak już odetchnął to:

- Jidzie, jidzie mama!!!
- Tam siup siup!!!
- Jeden jeden (wagonik), dugi jidzie!!!

[Jak widać Siaju lubi komunikować się dokładnie. Ponieważ zadziwiająco często go NIE ROZUMIEMY - zwłaszcza, gdy chce czegoś NIEDOZWOLONEGO - to zazwyczaj nam powtarza informacje.]

Potem była górka i piwko (psst - tak robi syn na wzmiankę o ulubionym napoju taty i wuja) i znowu wagonik. I ponownie - zastygłe z zachwytu dziecko, a potem eksplozja emocji.

Potem pojechaliśmy na golonko. "Dobje". w ramach bonusu grała kapela tyrolska. I Siaju "tańci". Tańczył z zapałem i problem był tylko, gdy panowie robili przerwę... Trauma końca czegokolwiek trwa i ma się dobrze :)).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz