środa, 27 grudnia 2006

Opowieść świąteczna

Miałam takie obawy, że skoro tak czekałam na te święta, to nie będzie tak dobrze. Ale było. Było bajkowo po prostu. Radość Malucha, że wszyscy w domu - Dużo judzi jeś, rozpromieniona buzia na widok prezentów pod choinką.
Prezenty były na raty. Najpierw po wigilii, potem jak doszli rodzice Ł., a część w drugi dzień Świąt. Siajo z Tatą wyjmowali je spod choinki i Mały roznosił je każdemu. Byłam w szoku - uznawał, że prezenty są dla wszytskich, a swoje odkładał, że rozpkaujemy później. Ofiarodawcy mogli też się cieszyć, śmiał się na widok każdego prezentu.
A kościele jest szopka, więc msze bez większego kłopotu.
A ja bez prac, bez komputera.
Pięknie.
A tu, w wigilijny poranek Maluch ambitnie robi ciasto na makowiec. Potem zapytany, kto robił dane ciasto bez wahania mówił Siajo, a dopytywany dodawał już bez takiej pewności chiba mama, chiba babcia.


A tu zadziwienie choinkowe.


I parę innych ujęć świątecznych.


A ja mam jescze takie malutkie życzenie. bardzo proszę mnie obdarować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz