Udało się nam wczoraj na narty, wreszcie, bo już myślałam, że nie
wypróbujemy nowego sprzętu. Oczywiście świtkiem to już myślałam, że po
co mi to, ale jak tylko zrobiliśmy "szuuuuu" (tak właśnie wyjaśniam, gdy
ktoś mnie pyta, co w tym jest. Jest szuuuuu. Pod tym kryje się wiatr i
wolność i jakaś taka radość i beztroska) i już wiedziałam.
W przyszłym roku planujemy Franiowi nartki i będziemy go zarażać naszym kolejnym hobby (woda i książki przeszły bez pudła).
A propos książek. Bardzo długo ulubioną książką Siaja była "Lokomotywa".
W wakacje co rano od tego zaczynał, więc mu wręczałam i nie otwierając
oczu leciałam z pamięci, no bo wiecie, w końcu każdy zakuje, a ja akurat
miałam jedne studia, które taką śmieszną pamięć do zapruwania ćwiczą.
I w piątek jedziemy z basenu (!!!) i Franiowi już się usypiało. Więc
żeby nie zasnął, to bawiliśmy się w Sroczkę, Kosi kosi, raka nieboraka i
doszliśmy do Lokomotywy.
I dla mnie szok. Okazało się, że umie prawie całą na pamięć. Nie miałam
pojęcia, choć przecież wciąż coś podłapuje i powtarza. Podrzucam mu
pierwsze słowo z linijki i on leci dalej. Super to brzmi jak recytuje.
A poniżej nowy prezent. Nie moglismy się rozstać, nawet na rzecz pyzów (pyz?).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz