Wzięliśmy wczoraj dziecko na basen, bo po pierwsze wreszcie wyzdrowiało,
a po drugie jak się mieszka na południu pod górami, to śniegu nie ma i
żimowe rozrywki chwilowo niedostępne. Dziecko zadrzemało w drodze tam,
potem poszalało. W rękawkach pływa bardzo ładnie i pięknie się przy tym
zmacha/ Potem pojechaliśmy do ulubionej naleśnikarni i po drodze Siajo
padał niemalże, ale po jedzonku ożył, w drodze do domu NIE zasnął,
położyłam go potem i niestety. Poleżał i:
Mamo Siajo pał juś, nie bedzie pać jeście.
[Czy ja pisałam, że Siajo uwielbia wszelkie określenia typu "bardzo,
już, jeszcze, znowu, na pewno"? Uwielbia i używa bez umiaru :)))).]
No to wstał. I co dalej?
O 17.40 usiadł po turecku koło mnie, kiwnął się do tyłu i zasnął w
pięknej pozycji a la joga. Na amen zasnął, nie dało się obudzić.
Mimo złych przeczuć naszych (dziecię jest skowronkiem, ja też, ale nie
AŻ TAKIM) spał nieźle. O 4.45 siusiu i trochę gadania, a potem do 7.10.
A jeszcze argument mojego brata:
Jak Ci się obudzi o 3 to tym razem przynajmniej będziesz wiedziała dlaczego, a tak to zazwyczaj nie wiesz.
Bo niestety często się budzi. Zazwyczaj po jakimś śnie, bo gada, woła coś i pyk - oczy otwarte.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz